Powers
USA - 2015 r.
Twórcy: Brian Bendis, Charlie Huston
Superbohaterowie
świat kina zawojowali już dawno. Teraz szturmują świat telewizji
oraz platform streamingowych. Sukcesy „Arrow”, „Agentki
Carter”, „Agentów S.H.I.E.L.D”, „Daredevil”, spowodowały,
iż kolejne seriale wyrastają jak grzyby po deszczu. Parę kropel
z tego deszczu uszczknąć chcą również decydenci z Play Station,
którzy postanowili zdywersyfikować treści na swojej internetowej
platformie. Jako że zajęte są już te bardziej chwytliwe komiksowe tytuły,
swój serial skroili z mało znanego komiksu „Powers” autorstwa Briana
Bendisa i Mike’a Oeminga.
Serial opowiada
o świecie, w którym obok zwykłych ludzi funkcjonują „Powersi”, ludzie
obdarzeni mocą. Jak się okazuje „Powersi” nie zawsze przestrzegają prawa, więc
powołano specjalny wydział policyjny odpowiedzialny za ściganie przestępstw
osób o specjalnych zdolnościach. Jednym z detektywów jest Christian
Walker, ex-Powers o ksywie „Diamond”. To on będzie prowadził śledztwo
w sprawie nowego narkotyku „Sway”, który zbiera śmiertelne żniwo.
Gatunkowo jest
to zlepek dramatu, science fiction i policyjnego kryminału. Niestety
z tego połączenia nie wychodzi nic sensownego. Jak
to w dramatach bywa i tu bohaterowie przeżywają swoje wewnętrzne
problemy. Mogłyby być nawet ciekawe, lecz twórcy postanowili, że wszystko
będą przedstawiać łopatologicznie i bez żadnych subtelności. Co
do części science-fiction, to jest ona z tego rodzaju, gdzie
scenarzyści nie przykładają wagi do uzyskania nawet minimalnej
wiarygodności. W trzecim z podanych elementów widać dużą inspirację
serialem „The Wire”. Wydział i detektywi borykają się nie tylko
z przestępstwami, ale i procedurami prawnymi. Starano się
również wykreować podobny kumpelski policyjny klimat, a „Powerz Kids” są
wręcz kopią młodocianych gangów wystających na krawężnikach Baltimore.
Jednak nie ma w tym odpowiedniego luzu, a sceny wyglądają sztucznie
i naiwnie.
Serial próbuje
udawać rozrywkę dla dorosłych. Są przekleństwa, hektolitry krwi, przemoc,
ludzkie zwłoki. Jednak to tylko złudzenie i przykrycie tego,
że jest to wyłącznie rozrywka dla mało wymagających. Efekty specjalne
głównie przyprawiają o śmiech. Te generowane komputerowo jeszcze ujdą,
ale najbardziej rażą nieporadne sceny lotów kręcony przy pomocy lin. No
chyba, że ci „Powersi” nie mają mocy utrzymywania poziomu w locie.
Niespójna jest również forma serialu. Większość odcinków to typowy styl
zerowy z elementami retrospekcji, natomiast w przedostatnim
postanowiono z dość kiepskim skutkiem stopniować napięcie montażem
i manipulacją chronologii wydarzeń.
Aktorsko serial plasuje się w przedziale od słabego
do przeciętnego. Nie dość, że postaci są już marnie napisane,
to aktorzy dopełniają dzieła zniszczenia. Michelle Forbes („Czysta krew”,
„Dochodzenie”), Susan Heyward („Poltergeist”), Andrew Sensenig („Focus”), Olesya Rulin („High School Musical”),
Max Fowler („Dochodzenie”) to serialowi aktorzy w starym stylu,
co w tym przypadku nie jest komplementem. Ale w obsadzie są
także szerzej znane nazwiska. Jest przecież największa gwiazda Sharlto
Copley, muza Neila Bloomkampa („Chappie”, „Dystrykt 9″),
który udowadnia, że kompletnie nie potrafi grać zwyczajnych postaci.
Południowoafrykańczyk zupełnie nie odnajduje się w postaci Walkera grając
wyłącznie jednym grymasem twarzy. Wiemy, że jego postać jest niepogodzona
z utratą supermocy, ale bez przesady, da się to wyrazić
w różny sposób. Natomiast Noah Taylor („Przeznaczenie”) i jego Johnny
Royale to najciekawsza postać w filmie, lecz kompletnie zepsuta
groteskowym niskim głosem i wiecznie przyklejonym do ust papierosem.
Do tego postać nosi tak obcisłe skórzane rurki, że nie dziwota, iż
jego mocą jest teleportacja. Nikt nie dałby rady w nich chodzić.
Bez wątpienia
twórcom w pełni udała się jedna rzecz – stworzenie sporego uniwersum
i satyra na celebrycką Amerykę. „Powersi” są lustrzanym
odbiciem ludzi znanych z tego, że są znani. Każdy kto ma choć
najbłahszą z mocy chce być sławny, a wszelkie potyczki
to przeważnie marketingowe ustawki. Mają swoich menedżerów, wydają
książki, gry komputerowe, kosmetyki, napoje energetyczne, linie bielizny itp.
Często zachowują się jakby byli ponad prawem oraz nie ponoszą winy
za skutki swoich działań.
Niestety serial
„Powers”, choć opowiada o mocach, to nie jest „Mocarzem”. Nie będzie
o nim głośno. Zdecydowanie lepiej pozostać przy „X-Men”, który wydaje
się być niedoścignionym pierwowzorem dla serialu.
OCENA (1-5): 2
Recenzja ukazała się również na portalu MOVIES ROOM
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz