Spectre
USA, Wielka Brytania - 2015 r.
Reżyseria: Sam Mendes
Wraz z pojawieniem się na ekranie napisów
końcowych „Spectre” napływa poczucie rozczarowania. Winnymi tego stanu należy
jednak obarczyć poprzednie odsłony serii z Danielem Craigiem, gdyż te ustawiły „Spectre”
poprzeczkę bardzo wysoko. Pozostając przy lekkoatletycznej dyscyplinie, to bondowską
tetralogię z Danielem Craigiem porównać można z konkursem skoku wzwyż. „Casino
Royale”, „Quantum of Solace”, „Skyfall” to kolejne udane próby (no, powiedzmy,
że przy „QoS” było blisko strącenia), a konkurs o mistrzostwo kina sensacyjnego
zostaje wygrany. Podchodzą więc ze „Spectre” do ostatniej próby, pobicia
rekordu, aby udokumentować swoją wyższość. Niestety są zbyt rozluźnieni i strącają
poprzeczkę. A ja muszę się poznęcać.
Pierwszym sygnałem, że coś poszło źle, jest zaprezentowana
po udanej sekwencji początkowej obleśna czołówka i jedna z najsłabszych
piosenek w pięćdziesięcioletniej historii agenta 007. Alarm ostrzega słusznie,
a w kolejnych minutach głównym źródłem nieszczęść jest pastiszowa konwencja i brak
pomysłu na powrót do klasycznych elementów znanych z przygód Bonda. Mendes odcina
się tonacją od poprzedników, bo po trzech „poważnych” Bondach postawił w „Spectre”
na luźniejszą odsłonę. To trochę tak, jakby Nolan postanowił do swojej trylogii
o Batmanie dokooptować kontynuację odwołującą się do „Batman zbawia świat” z
1966 r. Oczywiście sama zmiana nie jest gwarantem klęski, lecz pastisz w
wykonaniu scenarzystów „Spectre” to drętwe dialogi oraz co raz absurdalniejsze
sekwencje pościgów z puentą w postaci uśmieszku na twarzy Bonda. W ten sposób
film nie jest w stanie nabrać odpowiedniego luzu. Złym pomysłem jest również
ślamazarnie zazębiająca się dwutorowa narracja (Bond śmiga po świecie, M w
Londynie zmaga się z reorganizacją służb specjalnych).
Craig udowadnia, że kompletnie nie odnajduje
się w nowej konwencji. Tak jak doskonale jego dresiarska prezencja komponowała
się z Bondem brutalnym, oschłym, cierpiącym, tak w „Spectre” jest obły, mdły i
zagubiony, a na dodatek film obnaża jego sztywność. Jego metodą na Agenta JKM jest
grymas (mrużenie oczu i „dziubek”), który ma udawać samozadowolenie, a
przypomina bardziej ból brzucha z reklam farmaceutyków.
Zawodzą również nowe twarze w „Spectre”. Krzysiek
Waltz wyłącznie się wygłupia (czyżby syndrom Deppa?), a bohaterka odgrywana przez
Seydoux nie ma charakteru na miarę Vesper Lynd. Dołączam również do zawiedzionych
małą rolą Monici Bellucci. Ale co w takim razie ma powiedzieć Stephanie Sigman
(„Narcos”, „Miss Bala”)? Powyższego problemu nie byłoby, gdyby te role, zgodnie z bondowskim kanonem, dostały
ładne modelki. Bo zatrudnianie do roli ozdób uznanych i utalentowanych aktorek
woła o pomstę do nieba. Najlepiej wypadają M (Fiennes), Q (Wishaw), (Harris) ,lecz ich występy są równie zmarginalizowane.
Pomimo tych wad „Spectre” nadal należy do
ekstraklasy kina sensacyjnego. Spore wrażenie robi scena otwierająca w Meksyku,
bójka w pociągu, pościgi. Co by nie mówić o fabule, to nie pozwala się nudzić
przez dwie godziny z hakiem. Akcja przemieszcza się z miejsca na miejsce, Bond
nie ma chwili spokoju, a my oglądamy to w świetnych ujęciach Hoyte van Hoytema (absolwent łódzkiej filmówki).
Niestety „Spectre” jest zbiorem zbyt wielu
złych pomysłów. Najdłuższy film w historii Bonda staje się więc synonimem „lania
wody”. Czy to konsekwencja opłacenia, aż czterech scenarzystów? Pewnie tak. A co do Craiga, to w kulminacyjnej scenie ustami
Bonda stwierdza: „Mam coś lepszego do roboty”. Mi się wydaje, że to zdanie
powinno brzmieć „Znajdźcie kogoś lepszego do tej roboty”.
OCENA (1-5):
3 :(
'Writing on the Wall' nie jest złą piosenką, bez przesady :) ale czołówka fatalna, to racja. Waltz... wydaje mi się, że utrwalił się wizerunek aktora doskonałego, a on najzwyczajniej w świecie umie grać na jednej konwencji, nic innego. Mam podobne odczucia co do całego filmu.
OdpowiedzUsuńMoże złą piosenką nie jest (słabą jak dla mnie),ale jest na pewno złą bondowską piosenką.
UsuńA Waltza nie jestem jakimś wielkim fanem, w Bękartach Wojny aż tak się nim nie zachwycałem, jak cały świat... po prostu dobry aktor, który jest chyba zakładnikiem jednej roli
Dzięki za ciekawostkę w postaci absolwenta łódzkiej filmówki. Rzecz warta zapamiętania i przekazywania dalej :-)
OdpowiedzUsuńWidzę, że blog idzie pełną parą, dawno nie zaglądałam i u siebie też nic nie pisałam :( Bardzo ciekawa recenzja, ja właśnie obawiam się Spectry ogólnie nie przepadam za Craigiem w tej odsłonie, zresztą w ogóle za jego kreacjami... Myślę, że wynudziłabym się na tym niemiłosiernie, a nadmienię, że obecnie oglądam wszystkie części Bonda od początku.
OdpowiedzUsuńJa już wszystkie Bondy mam za sobą (no oprócz starej, komediowej wersji Casino Royale). A blog idzie raczej jak stara ciuchcia, spokojnie do przodu :)
Usuń