Dziewczyna z portretu
(The Danish Girl)
Wielka Brytania – 2015 r.
Reżyseria: Tom Hooper
Każdy, gdy słyszał opis fabuły oraz nazwiska ekipy
odpowiedzialnej za „Dziewczynę z portretu” z automatu ustawiał
ją w gronie faworytów do najważniejszych nagród filmowych. Historia
o pierwszej operacji transgenderowej, na stołku reżyserskim Tom Hooper
(Oscar za „Jak zostać królem”), w rolach głównych, szturmująca
Hollywood, Alicia Vikander i Eddie Redmayne (Oscar za „Teorię
wszystkiego”), a muzykę skomponował Alexandre Desplat (Oscar
za „Grand Budapest Hotel”). Nie pozostawało nic innego, jak krzyknąć: „Oscary!”.
Po seansie obraz, pomimo wielu oczywistych zalet, przynosi jednak
rozczarowanie.
Film przedstawia nam małżeństwo Einara i Gerdy Wegenerów
znajdujące się już w dojrzałym punkcie. On maluje ciągle jeden pejzaż, ona
próbuje zainteresować marszandów swoimi portretami. Pewnego dnia modelka
zgłasza swoją absencję, a Gerda prosi Einara o zastępstwo
w pozowaniu. Ten z dużą dozą nieśmiałości zakłada kolejne elementy
kobiecej garderoby. Okazuje się, że niepozorna igraszka stanie się
katalizatorem przebudzenia przytłumionego pierwiastka kobiecości Einara, co
zapoczątkuje nieodwracalną zmianę w relacjach między dwójką bohaterów.
Rozczarują się ci, którzy oczekują dramatu
psychologicznego z punktu widzenia Einara-Lili, gdyż „Dziewczyna
z portretu” koncentruje się bardziej na postaci Gerdy i jej
zmaganiach z akceptacją przemiany męża w kobietę. Z tego powodu
też w metamorfozę Einara w Lili musimy uwierzyć twórcom
na słowo. Z drugiej strony dzięki temu zabiegowi film Hoppera unika
częstego dla kina LGBT hagiograficznego stylu, chociaż pomimo początku
utrzymanego w lekkim tonie, uwalniającego nasze i bohatera
skrępowanie (to całe fetyszyzowanie kobiecych ciuszków!), trafia się jedna
tandetna scena pobicia, a z biegiem czasu „Dziewczyna
z portretu” nabiera dramatyzmu, by w finale poziom łzawości
osiągnął wyżyny. Hopper wytwarza również w swoim filmie iluzję intymności
relacji. Niby odważnie prezentuje swoich aktorów w stroju Adama
i Ewy, to jednak nie potrafi wiarygodnie przedstawić ich
codzienności. Nawet życie artystów nie ogranicza się do malowania, imprez
i łóżka, a to próbuje nam wmówić film.
Film przy życiu utrzymuje głównie popis aktorski pary
Vikander-Redmayne. Szwedka wypada niezwykle naturalnie i każdą scenę
wypełnia swoją energią, a za swoją rolę zgarnie pewnie koszyk nagród.
Brytyjczyk zaś zasługuje na miano „Oscarowego kameleona”. Rok temu był sparaliżowanym naukowcem,
teraz z równym powodzeniem wciela się jednocześnie w kobietę
i mężczyznę. Jeśli miałbym przedstawić jedną uwagę, to chwilami
gestami wydaje się odtwarzać swoją Oscarową rolę. Czy działo się to mimowolnie czy
celowo, ukazując niezgrabność i naukę kobiecych ruchów podczas pozowania,
to skojarzenie pozostawiło nieodwracalne skutki w moim postrzeganiu
postaci. Zawodzą za to wątki poboczne. Postaciom drugiego planu, nie
dość, że ograniczono ekranową obecność, to jeszcze naszkicowano je bardzo
grubą kreską, a aktorzy, oprócz sympatycznej Amber Heard, wypadają blado
(Schoenaerts i Koch) lub parodystycznie (Wishaw).
Na uwagę zasługuje również kompozycja scenografii
oraz zdjęć Danny’ego Cohena, które nadają filmowi malarski sznyt podobnie
jak to miało miejsce w przypadku „Dziewczyny z perłą”. Zaś
delikatna muzyka Desplata nie przejmuje dowodzenia nad filmem,
a jedynie dopełnia kolejne sceny.
Pomimo pięknego wykonania, to jednak „Dziewczyna
z portretu” nie ma ambicji przedstawienia nowej perspektywy
w poruszanej tematyce i stawia na proste wyciśnięcie łez.
Duża zasługa w tym scenariusza, który opiera się
o fikcyjną biografię autorstwa Davida Ebershoffa, a nie o fakty
z życia Wegenerów. Cóż, film Hoppera kilka amerykańskich nagród zgarnie,
ale nie zdobędzie zbyt wielu serc wśród publiczności.
OCENA (1-5): 3
Recenzja ukazała się również na Movies Room
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz