The Last
Kingdom – sezon 1
Wielka
Brytania – 2015 r.
„The Last
Kingdom” to nowy ośmioodcinkowy serial brytyjskiej telewizji BBC,
który powstał na fali popularności „Wikingów”, historycznej produkcji
stacji History oraz pośrednio „Gry o Tron”. I mimo tego,
że brytyjska odpowiedź nie dorównuje klasą serialowi o Ragnarze
Lothbroku, to jest produkcją, z którą warto spędzić swój czas.
Pierwszy sezon jest adaptacją dwóch
pierwszych („Ostatnie królestwo”, „Zwiastun burzy”) z dotychczasowych
dziewięciu powieści z cyklu „Wojny wikingów” („The Saxon Stories”)
Bernarda Cornwella. Podobnie jak w książkach głównym bohaterem serialu
jest Uthred z Bebbanburga, bohater fikcyjny, choć wzorowany
na historycznych postaciach. W pierwszych odcinkach poznajemy jego
genezę, począwszy od dzieciństwa w rodzinnym Bebbanburgu, przez okres
dorastania w „rodzinie zastępczej” wśród Duńczyków, do przymusowej
emigracji, której przyczyną jest podstępne oskarżenie go o zabicie
swojej przyszywanej rodziny. Uthred zmuszony jest udać się wraz Bridą
na wygnanie do Wessexu, ostatniego niezależnego od Wikingów
królestwa, by tam zebrać bogactwa i sojuszników, które pomogą mu
odzyskać rodzinne włości w Nortumbrii. W Wessexie jednak będzie
musiał najpierw przełamać niechęć do swojej osoby, w czym skutecznie
przeszkadzać będzie mu jego niepokorny charakter.
Słowo klucz przy recenzowaniu „The Last
Kingdom” to poprawność. Implikuje ona zarówno wady, jak i zalety,
lecz zaznaczam z góry, że to serial dobry, którego mankamenty
nie wywołują wielkich zastrzeżeń. Brakuje mu wyłącznie pierwiastka
wyjątkowości, albo odwołując się do poruszanej w serialu tematyki
religijnej iskry bożej.
Konflikty personalne i polityczne
intrygi w fabule są porządnie rozpisane oraz mają swoją wagę. Jest
interesujący bohater, który z powodu swojego charakteru
oraz nieufności wpada raz po raz w kłopoty, co dostarcza porządną
dawkę zwrotów akcji. Do tego łamie kobiece serca z większą
częstotliwością od Jamesa Bonda. Jednakże „The Last Kingdom” cierpi
na niedosyt porządnych antagonistów. Oddo Młodszy to postać
groteskowa, natomiast wikingowie są przerysowani, a ich styl życia
to słynne RPG – rabuj, pal i gwałć. Serial odwołuje się również
do przykrego stereotypu nieokrzesanego pogańskiego barbarzyńcy
oraz cierpliwych i bogobojnych (no, z małymi grzeszkami)
chrześcijan, z czym wydawało się, że „Wikingowie” skutecznie się
rozliczyli. Szwankuje również obraz kultury, którą ograniczono do kwestii
wiary i obrządków religijnych. Widzów dbających o szczegóły może
zdziwić widok Duńczyków i Sasów dyskutujących bez potrzeby korzystania
z tłumaczy. Pamiętajmy jednak, że to nie dramat historyczny,
a ekranizacji powieści, w których mieszają się postaci historyczne
oraz fikcyjne, więc wierność czasom nie musi być aż tak drobiazgowa.
Wizualnie również nie ma się do czego
przyczepić, gdyż scenografia, kostiumy, surowość codziennego życia
oraz brutalność skutecznie oddają realia wczesnego średniowiecza. Zdjęcia
skomponowane w chłodnej tonacji są przez większość odcinków zachowawcze,
a twórcy swoje eksperymenty ograniczają wyłącznie do scen bitewnych,
kiedy to stosują ujęcia z lotu ptaka lub umiejscawiają kamerę
na ostrzu miecza. W tym miejscu trzeba przyznać, że sceny
stawania w szranki obu armii robią imponujące wrażenie. Zachwycają
rozmachem oraz wykorzystaniem sporej liczby statystów, w czym
zdecydowanie przebijają „Wikingów”. Serialowi nie pomaga za to ścieżka
muzyczna, która w ogromnej mierze ogranicza się do jednego
motywu, który ma przywoływać nordyckie pieśni. Na początku utwór może
jeszcze intrygować, lecz słuchanie jednej melodii przez cały sezon może
wyłącznie irytować.
Na pewno postawienie na obsadę
złożoną z aktorów i aktorek dotychczas nieznanych było słusznym
posunięciem ze strony producentów „The Last Kingdom”. W serialu
otrzymujemy solidne kreacje pierwszoplanowe Alexandra Dreymona (Uthred), Iana
Harta (Ojciec Beocca), Davida Dawsona (król Alfred), Adriana Bowera (rycerz
Leofric), jak i drugoplanowe Emily Cox (Brida), Amy Wren (Mildrith),
Charlie Murphy (Iseult). Nie zawodzą również aktorzy skandynawscy Rune Temte
(„Eddie the Eagle”), Thomas Gabrielsson („Kochanek królowej”), Tomas Santelmann
(„Hercules”, „Kon-Tiki”). Odtwórcy ról jednak nie wznoszą produkcji
na wyższy poziom, a dodatkowo pozostawiają niepokojące wrażenie,
że obsada była skomponowana metodą lustrzanego odbicia postaci
z „Wikingów”. Wizualnie Uthred ma w sobie coś Rollo, król Alfred
niebezpiecznie przypomina Athelstana, a Brida Lagertę. Warto
z kronikarskiego obowiązku wspomnieć, iż w małych, jednoodcinkowych
rolach pojawiają się Rutger Hauer („Łowca androidów”) i Jason Flemyng
(„X-Men: Pierwsza klasa”).
Wydaje się, że główną wadą „The Last
Kingdom” jest to, iż powstał po genialnych „Wikingach”. Przez
to wydaje się odtwórczy oraz zbyt otwarcie wyjawiający swoje
inspiracje. Szkoda również, że serial jest skoncentrowany głównie
na prezentacji kolejnych punktów fabuły, pozbawiając nas wnikliwego
spojrzenia na zwyczaje i kulturę tamtych czasów. Miejmy jednak
nadzieję, iż podczas prac nad ogłoszonym niedawno drugim sezonem
twórcy podejmą się jej w wymiarze iście benedyktyńskim, bo
brytyjski serial warto znać i oglądać, a do tego może stanowić
świetne dopełnienie „Wikingów”, gdyż jego akcja toczy się po śmierci
Ragnara Lothbroka i dotyczy między innymi jego synów. Podsumowując
recenzję średniowiecznym frazeologizmem śmiało można uznać, iż
po pierwszym sezonie twórcy „The Last Kingdom” wracają z tarczą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz