HISTORIA ROJA
Polska - 2016 r.
Reżyseria: J. Zalewski
Realizacja „Historii Roja” natrafiła na tak wiele przeszkód, iż wydawało się, że walka twórców o obraz poświęcony Żołnierzom Wyklętym jest równie beznadziejna i skazana na niepowodzenie, co ta prowadzona przez tytułowego bohatera. Film trafia w końcu do kin, lecz ku mojemu rozczarowaniu okazuje się, że nawet pomimo sporej dozy sympatii do projektu dwuipółgodzinny seans filmu Jerzego Zalewskiego może być dla widzów podobną Golgotą.
Polska - 2016 r.
Reżyseria: J. Zalewski
Realizacja „Historii Roja” natrafiła na tak wiele przeszkód, iż wydawało się, że walka twórców o obraz poświęcony Żołnierzom Wyklętym jest równie beznadziejna i skazana na niepowodzenie, co ta prowadzona przez tytułowego bohatera. Film trafia w końcu do kin, lecz ku mojemu rozczarowaniu okazuje się, że nawet pomimo sporej dozy sympatii do projektu dwuipółgodzinny seans filmu Jerzego Zalewskiego może być dla widzów podobną Golgotą.
Podstawową wadą tego dzieła jest
brak fabuły. Akcja składa się po prostu z bardzo luźno powiązanych ze sobą
scenek, które rozgrywają się na przestrzeni lat 1945-1951. Twórcy zamiast
budowania postaci partyzantów wolą, abyśmy oglądali akcje dywersyjne, w których
rozprawiają się ze zdrajcami, rzadziej napadną na pociąg czy bank. W dalszej
kolejności są wyjęte żywcem z komedii sceny przedstawiające niekompetentnych
milicjantów czy wiecznie pijanych ubeków. Konflikt obu stron w szerszym
aspekcie, to również symboliczna walka dwóch pomysłów na Polskę. Według filmu
tej prawdziwej patriotycznej, konserwatywnej i katolickiej, reprezentowanej
przez Wyklętych, z tą fałszywą ateistyczną, postępową, lewicową, tu w postaci
nowego reżimu.
Trzeba również wspomnieć, iż „Historia
Roja” nie jest filmem realistycznym, a tworzącym mity i budującym pomniki. Nie
ma w tym nic złego, o ile robi się to subtelnie i rozsądnie. Wyklętych zaś
nachalną symboliką sprowadzono do roli Mesjasza, który musi wziąć na swoje
barki cierpienie Narodu i złożyć się w ofierze na ołtarzu przyszłej Wolnej
Polski. W napisach początkowych poinformowano, iż to co zobaczymy, to zbiór
historii różnych oddziałów. Nie jest to jednak pełen obraz powojennej
partyzantki, gdyż pominięto te niechlubne karty niektórych oddziałów. W
przeciwieństwie do przedstawiającej brudny świat leśnej partyzantki „Obławy”,
tu mamy do czynienia przez większość czasu z pogodnymi i krystalicznymi
Chłopcami Malowanymi krwią komunistów, co to również i klapsy na gołą dupę
zaaplikują konfidentom. Oczywiście zdarzają się próby uczłowieczenia bohaterów.
Ograniczają się one jednak do jednego meczu piłkarskiego, bo wódkę to popija
się dla odwagi lub przy rozmowach o ważnych konspiracyjnych sprawach, a
przeklina tylko do wrogów. Brakuje wglądu w trudy i radości codziennego
konspiracyjnego życia i braterstwa żyjących prawem wilka. Nie brakuje za to
patosu, chrystusowej symboliki (ach te ujęcia z perspektywy posągów Jezusa),
żarliwych przemów i bohaterskiej śmierci.
Nie ma również w filmie Zalewskiego
zbyt wiele miejsca na wątpliwości żołnierzy o słuszności dalszej walki, bo
wszelkie takie sceny puentowane są okrzykiem „Zdrada!”. Podobnie jest w
onirycznej wizji Roja, w której to konfrontuje się z wyrzutami sumienia. Widzi
i rozmawia z opuszczoną i narażaną na szykany dziewczyną, rodziną, czy zabitymi
przyjaciółmi. Na szczęście po przebudzeniu szybko prostuje go pewna
zdeklasowana hrabianka, która stwierdza, że jak nie będziesz kwestionował
swoich działań i idei, to nie będziesz miał i wyrzutów sumienia. „Bóg, Honor,
Ojczyzna”. Reszta się nie liczy. Wydaje się, że i to teza reżysera do
odbiorców. Nie ważne co i jak stworzyłem, ważne o czym i o kim.
Film nie sprawdza się również
jako widowisko wojenne. Sceny akcji miały być nowoczesne i w teorii takie są,
bo w praktyce zrealizowane po amatorsku. Króluje w nich stylistyczny miszmasz.
Są zarówno próby naśladowania epileptycznej kamery rodem z filmów Paula
Greengrassa, jak i slow-motion w stylu Johna Woo, w których właściwie brakuje
tylko białych gołębi. Zbyt często ich celem nie jest oddanie chaosu wymiany
ognia czy wzmożenie napięcia, a pretekst do ulokowania kolejnych zwłok
żołnierzy pod figurą Jezusa.
Właściwie do pozytywów można
zaliczyć jedynie sam fakt dokończenia filmu oraz próby nadania przez aktorów
ludzkich cech swoim postaciom. Oczywistym celem filmu była potrzeba
ugruntowania mitu Żołnierzy Wyklętych oraz uczynienie z Roja bohatera
popkultury. Wątpliwym jest jednak, aby film stał się nowym katalizatorem
trwającej mody głównie przez to, że oprócz jednej sceny rodem z awanturniczych
przygodówek (udawanie Ubeka), nie tylko nie jest postacią z krwi i kości, ale i
dlatego, że z filmu bardziej od Roja zapamiętamy postać Wyszomirskiego (bardzo
dobry Piotr Nowak). Nie da się również uniknąć wrażenia, że film, który miał
odkłamywać komunistyczną propagandę sam w rękach Zalewskiego stał się dziełem
propagandowym. A przecież nie o to w filmach chodzi.
OCENA (1-5): 1,5
Recenzja opublikowana również na portalu Movies Room
IMDB (brak)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz