Dania - 2015 r.
Reż: Tobias Lindholm
fot. materiały prasowe |
Operacje militarne w Iraku oraz
Afganistanie to już dość wyeksploatowany temat w kinie. W produkcji dramatów
wojennych o obecnych konfliktach dominują oczywiście Amerykanie, ale i w gronie
tym znaleźć można produkcje mniejszych kinematografii, w tym polskiej (Karbala).
Duńska Wojna z racji budżetowych nie może równać się pod względem
widowiskowości z Hollywood i dlatego też nie popełnia grzechu kalkowania
wzorców, jak to miało miejsce w filmie Łukaszewicza. Postawiono w nim na
pasjonujący scenariusz, który łącząc dwie konwencje filmowe wnosi sporo
świeżości do współczesnego kina wojennego.
Film Lindholma początkowo wydaje
się być surowym, męskim kinem, z którego pobrzmiewają echa Snajpera, czy Hurt
Lockera, ale za największą inspirację uznać należy inny duński film – dokument Armadillo.
Pierwsza godzina filmu przywołuje go na myśl do tego stopnia, iż Wojna wydaje
się być jego aktorskim remakiem. Odtwarzane są sceny przedstawiające zwyczaje
obozowe, nudne patrole w afgańskim kurzu, trudne krelacje z ludnością cywilną,
która nie ma poczucia bycia chronioną, aż po wymianę ognia z wrogiem
sprowadzającą oskarżenia ze strony opinii publicznej i prokuratury. Cel był
oczywisty i został osiągnięty. Miało to obok zdjęć prowadzonych z ręki,
statystów złożonych z prawdziwych żołnierzy wzmocnić efekt realizmu.
Dalej jest o tyle ciekawiej, że w
połowie filmu nominowana do Oscara produkcja przechodzi w konwencję dramatu
sądowego, w którym indywidualna sprawa duńskiego żołnierza przyjmuje rozmiary
dysputy o wojnie, z której wnioski wyciągnąć musimy samodzielnie. Toczy się ona
pomiędzy jej praktykami, a teoretykami, spoglądającymi na nią z perspektywy
konwencji międzynarodowych oraz żyjących w bezpiecznym kraju. W tle obu części
rozgrywa się jeszcze wątek rodzinny, który stara się zdefiniować męskość, lecz
zostaje zdominowany przez główną treść filmu i nie wybrzmiewa w pełni.
Sceny batalistyczne poprowadzone
są odmiennie od tego, do czego przyzwyczailiśmy się w innych wojennych
produkcjach. Nie ma efekciarstwa, slow-motion, Bay’owskiego fajerwerku dominującego
nad historią i postaciami, patosu czy narodowości – żołnierze walczą pod duńską
flagą, ale historia jest na tyle uniwersalna, że mogłaby powstać o każdym
wojsku. Jest za to bardzo dynamicznie prowadzona kamera potęgująca chaos i
eskalująca napięcie prowadzące do punktu zwrotnego Wojny.
Niniejszy film to również popis
aktorski Pilou Asbæka , który pokazuje swoje nowe oblicze. Dotychczas u
Lindholma był misiowatym spin doktorem w Rządzie i kucharzem w Porwaniu,
zaś teraz równie wiarygodnie wypada jako twardy sierżant, a scena, w której
strofuje panią prokurator jest równie efektowna, co ta w wersji Jacka
Nicholsona w Ludziach honoru.
Powyższe powody wskazują, że Wojna to
kolejna świetna produkcja autorstwa Tobiasa Lindholma, a do tego jeden
najciekawszych filmów wojennych ostatnich lat. Duńczyk może spokojnie meldować
pełne wykonanie zadania swoim przełożonym.
Recenzja opublikowana również na portalu Movies Room
OCENA (1-5): 4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz