Jurassic World
USA – 2015 r.
Reżyseria: Colin Trevorrow
We wstępie niedawnej recenzji „Mad Maxa”
pisałem o 30-letnim odstępie między filmami o Szalonym Maxie. Wchodzący około
miesiąc później do kin „Jurassic World” terminował w Hollywoodzkich szufladach znacznie
krócej, bo tylko 14 lat. Poprzednie „Jurassic Parki” to dla wielu(w tym dla
piszącego) ważne filmy z dzieciństwa, które pobudzały nie tylko wyobraźnię, ale
i popyt na gadżety związane z filmem. Szał był ogromny, bo pewnie każde dziecko
w latach 90-tych posiadało w swoim zbiorze zabawek dinozaura, a niektórym świeżo
upieczonym rodzicom urzędy musiały odmawiać nadawania imion po prehistorycznych
gadach. Nowa odsłona Parku Jurajskiego to więc i sentymentalna podróż do
przeszłości dla dorosłych oraz szansa na zagospodarowanie fanowsko kolejnego
pokolenia. Tylko czy w dobie filmów superbohaterskich oraz epickich sag fantasy
dinozaury mają szansę zdobyć ich serca i umysły? Cóż warunkiem koniecznym musi
być dobry film, a „Jurassic World” wydaje się takim być, chociaż nie unika
sporych wad, które w przeciwieństwie do dzieci zauważy większość krytyków
filmowych.
Na wyspie znanej z poprzednich filmów i
gruzach poprzedniego parku powstało ogromne, komercyjne przedsięwzięcie o
nazwie identycznej jak tytuł filmu. Sen Johna Hammonda ziścił się. W parku są tłumy
turystów, atrakcji i dinozaurów. Jednak jak to w biznesie bywa żądza zysków i
spełniania stale rosnących wymagań turystów spowodowała, że zaczęto tworzyć
ulepszone wersje starych monstrów. W końcu dochodzi do nieuniknionego i
najnowszy z nich postanawia uciec z niewoli, przy okazji urządzając krwawy rajd
po wyspie.
Alfabet grecki na jednym zdjęciu. |
Pomysł Trevorrowa na film jest
następujący: 1/3 Jurassic Park, 1/3 Indiana
Jones, 1/3 Godzilla Edwardsa.
Przez to mogą pojawić się odczucia braku oryginalności i pewnej obojnaczości
filmu. „Jurassic World” wydaje się być głównie żerowaniem na dziedzictwie
Spielberga i to nie tylko tym Jurajskim. Bo losy dwójki braci(Robinson i
Simpkins) i horror z punktu widzenia dzieci, to stały element z repertuaru
twórcy „E.T” i podobnie było
chociażby w pierwszym Parku Jurajskim. Niestety narzucone szybkie tempo akcji
uniemożliwia stworzenie odpowiedniej atmosfery zagrożenia. Drugim elementem
układanki jest wątek iście Indiana
Jones’owy, czyli kłótliwy damsko-męski tandem w sosie
komediowo-przygodowo-miłosnym, w postaci ujarzmiciela raptorów (Chris Pratt)
oraz menedżerki Parku(Bryce Dallas Howard). Finałowy akt to znajoma czerwona
flara oraz spektakularny ludzko-gadzi sojusz wyższej konieczności włącznie z
walką starego pokolenia dinozaurów z przedstawicielem nowego, zagrażającego
wszystkim istotom na wyspie. Uwieńczeniem filmu jest cieniutki ryk, w
porównaniu do tego poruszającego fotele w kinie w wykonaniu Godzilli.
Wielokrotnie w filmie poruszany jest ostatnio
popularny temat odnoszenia się do sequeli, które psują oryginał i muszą być
„większe, droższe, mocniejsze”. Nowy dinozaur Indominus Rex reprezentuje więc
złe kontynuacje, a skutecznie przeciwstawiają mu się Welociraptory oraz długo
wyczekiwany T-Rex. O tym, że jest to twierdzenie filmowych leni świadczy
chociażby ostatni Mad Max. Niestety Trevorrow okazał się w pewnym stopniu takim
leniuszkiem, gdyż podchodzi do Parku Jurajskiego w pozycji klęczącej i
kompiluje swój film z najciekawszych pomysłów poprzednich odsłon.
W mniejszym stopniu krytyce poddano zachłanność
korporacji (tu medycznych i wojskowych). Jeden z ciekawszych żartów odnosi się
do absurdalnej komercjalizacji i tytułowania rzeczy od nazwy sponsora. Bo czy
chcielibyśmy poznać takiego „Pepsizaura” ?
"Pepsizaur? Tylko nie on!" |
Przed porażką film chroni właśnie spora dawka
udanego humoru oraz pędząca w tempie japońskich pociągów akcja. Pierwszy
element uprzyjemnia często dosyć absurdalne fragmenty, a drugi nie pozwala się
znudzić nawet przez chwilę i sprawia, że
zapominamy o wszystkich papierowych postaciach. Oczywiście clue programu, a więc dinozaury wyglądają bardzo efektownie, ale
tego można sie spodziewać po wysokobudżetowym widowisku.
Aktorsko film wypada bardzo solidnie. Czas na
ekranie dzielą po równo dwa duety: Pratt-Howard oraz Robinson-Simpkins.
Oczywiście ten pierwszy zestaw wypada lepiej, ze względu na łotrzykowski czar
Ch.Pratta(tą rolą udowadnia, że musi zostać nowym Indiana Jones), ale
dzieciarnia również nie musi się wstydzić swojego występu. Reszta aktorów
występuje w tak niewielkich epizodach, że została zatrudniona zapewne
wyłącznie, aby zapewnić odpowiednie proporcje rasowe i zwiększyć udziały na
wszystkich kluczowych rynkach filmowych. Europę reprezentują więc Omar
Sy(„Nietykalni”) i Katie McGrath(Morgana z „Merlina”), Indie tamtejszy gwiazdor
Irffan Khan(ostatnio „Piku”), a Azję Wschodnią Brian Tee i BD Wong.
Trevorrow próbuje być drugim Spielbergiem i
upodobnić swój film do „Jurassic Park” w jak największym stopniu, ale przez to
po „Jurassic World” pozostaje wrażenie sztuczności, produktu zrobionego w sterylnym
laboratorium, dokładnie jak Indominus
Rex. Jednakże w ostateczności „Jurassic World” udaje się być dobrą, familijną
rozrywką, o smaku Coli i popcornu(ew. nachosów lub co tam lubicie szamać w
czasie filmu).
OCENA
(1-5): 3,5
„Jurassic World” obejrzałem dzięki uprzejmości Universal Pictures Polska.
Uwielbiam te recenzje pełne humoru i dobrze, że mi przypomniałeś o pepsizaurze :) Tylko dlaczego taka niska ocena buuu ;( Świeżo jestem po seansie i powiem szczerze, że nie jest tak źle. Poczułam się znowu niczym dziecko, jak wtedy gdy oglądałam Jurrasic Park po raz pierwszy :) P.S też wstawiłam u siebie recenzję, jak chcesz to looknij http://recenzjedruidki.blogspot.com/2015/06/jurrasic-world-2015.html
OdpowiedzUsuńCzy ja wiem czy taka niska? Prawie 4? To całkiem dobra ocena :)
UsuńNo jednak sama akcja musi być atrakcyjna(patrz: Mad Max), skoro to ona tu jest fundamentem filmu, a w "JW" odhaczano po prostu kolejne punkty programu.