Agent X
Sezon 1 – odc. 1-2
USA - 2015
Niech nie zmyli was fryzura Sharon Stone,
największej gwiazdy „Agenta X”. Serial Williama Blake’a Herrona (“Tożsamość
Bourne’a”) nie jest połączeniem „Homeland” i „House of Cards”, a więc historii łączącej
kulisy polityki oraz pracę służb specjalnych. Pilotażowe dwa odcinki serwują
nam raczej mało przyjemny powrót do
przeszłości, kiedy to seriale robiono tanio, kiepsko i były mało wymagającą
rozrywką.
„Agent X” przypomina głównie akcyjniaki z
ostatnich dwóch dekad poprzedniego wieku oraz te wydawane obecnie prosto na rynek
dvd. Fabuła jest przewidywalna, jak kampania wyborcza PO. Twórcy nie bawią się
w żadne zniewieściałe subtelności czy psychologię postaci. Ekranowy świat jest czarno-biały,
jak za czasów Ronalda Regana. A więc jankeski
agent urzeczywistniający emploi Ameryki, jako światowego szeryfa broni krainę
wolnych i odważnych przed wrogami w kraju i zagranicą, którymi są terroryści
oraz wracający w ramiona zła Rosjanie. Oczywiście fabuły nigdy nie stanowiły o
sile kina sensacyjnego. Powyższe produkcje ogląda się dla pościgów, strzelanin,
wybuchów i bójek. Te są jednak w „Agencie X” kompletnie pozbawione inwencji, a
do tego montowane z gracją Z.F Skurcz. Nawet jeśli jest to kamp, to taki mocno
zakamuflowany, pozostający wyłącznie na kartce scenariusza.
"Wiceprezydent to miała być ciepła i nudna posadka!" |
Mimo, że showrunner „Agenta X” W. Blake Herron jest
odpowiedzialny w pewnej mierze za sukces filmu o agencie Bournie, to dla emitowanego
na antenie telewizji TNT serialu stworzył wyłącznie marną imitację przygód
agenta 007. John Case to superagent, który posiada wszystkie atrybuty starszego
kolegi po fachu. A to sypnie ciętą ripostą, a to mrugnie okiem do niewiasty.
Lubi tez otaczać się drogimi samochodami oraz ubierać w drogie garnitury. Jego
wrogowie przyjmują zaś zazwyczaj typowy dla łotrów wizerunek „łysego karka”, a
Sharon Stone w roli wiceprezydent Maccabee wciela się w rolę M. Inspiracje idą
tak daleko, że w drugim odcinku znalazła się nawet scena w pociągu, nawiązująca
do rozmowy Bonda z Vesper w „Casino Royale”. I dobrze, że tak się stało, gdyż
dzięki komparatystyce może posłużyć jako koronny dowód mierności i braku
umiejętności ekipy odpowiedzialnej za serial.
Kuleje również praca reżysera z aktorami,
którzy odgrywają postaci z zupełnie innych ekranowych porządków. Występujący w
krótkim epizodzie James Earl Jones czy Sharon Stone nieśmiało uderzają w
estetykę kampu, Gerald McRaney (Tusk z „House of Cards”) gra poważnie jakby to
był film Nolana, Jeff Hephner („Boss”) ma bardziej urok ulubieńca starszych
pań, aniżeli szarmanckiego playboya, a Olga Fonda („Giganci ze stali”) jest
ładna, ale z resztą aktorów dobrze sprawdziłaby się wyłącznie w polsatowskich
docudramach.
"Co z tego, że chodzę tylko w jednej kurtce?!" |
Widać też, że zamiarem serialu było
przyciągnięcie przed ekran wielbicieli teorii spiskowych, tak licznie reprezentowanych
w USA, i stworzenie podatnego gruntu pod ich dyskusje. Mnogość masońskich
symboli przebija powieści Dana Browna, a punktem wyjścia fabuły jest tajemniczy
ustęp w konstytucji o agencie, który służy wyłącznie wiceprezydentowi USA. Cóż
lepiej by było, gdyby „Agent X” pozostał tajemnicą również i dla widzów.
Trzeba jednak oddać twórcom, że mieli odwagę
w czasach, gdy twórcy „Homeland” i nowych Bondów mówią nam, iż technologie
wypierają tajnych agentów, stworzyć „Agenta X”. Nowy serial może spodobać się
wyłącznie fanom prostego kina akcji sprzed dwóch dekad, których może wciągnąć się
na fali nostalgii. Większość po takim początku produkcję sobie po prostu
odpuści.
Ocena (1-5): 2
Recenzja opublikowana również na Movies Room
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz