Iluzja 2
USA – 2016 r.
Reżyseria: Jon M. Chu
„Iluzja” w reżyserii Louisa
Leteriera przy wszystkich swoich wadach była niezłym kinem rozrywkowym. Bawiła
nie tylko pomysłami na inscenizację pokazów iluzji oraz późniejszym
rozkładaniem ich na czynniki pierwsze, ale największym jej trikiem był ten
scenariuszowy, w postaci finałowego asa z rękawa. Iluzja 2, zgodnie z
niepisaną zasadą sequeli, stara się dać więcej i lepiej, lecz wysiłki twórców
dają efekt odwrotny.
Akcja filmu rozpoczyna się w rok
po wydarzeniach z finału pierwszej części. Tym razem pretekstem dla pokazów
iluzji jest popełniony przez Jeźdźców błąd skutkujący trafieniem w sidła
ekscentrycznego informatyka, który zmusza ich do wykradzenia urządzenia pozwalającego
kontrolować wszystkie komputery na świecie. W przeciwieństwie do poprzedniego
filmu scenariusz autorstwa Chiarelliego i Solomona ukrywa niewiele, przez co
ograniczeni jesteśmy do zwykłego śledzenia akcji, a ta zwyczajnie nie porywa.
Część winy należy upatrywać w odtwórczości filmu, a część w szkicowo
nakreślonych charakterach Jeźdźców oraz ich przeciwników, wobec których nie
pozostawiono wątpliwości, co do ich ostatecznej oceny. W związku z tym wszelkie
dramatyczne wydarzenia zamiast wzbudzać w nas emocje oglądamy raczej na chłodno
i znudzeni, bo nie tylko je znamy, ale wiemy jaki będzie ich rezultat. W ten
sam poziom emocjonalny wpisuje się również końcowy zwrot akcji, w teorii mający
wprowadzić odrobinę rewolucji w charakterystyce postaci, a po którym w praktyce
zwyczajnie przechodzimy do porządku dziennego. Mamy jeszcze wpleciony w fabułę
wątek prywatności w Internecie oraz mediach społecznościowych, ale i ten
potraktowany został po macoszemu.
Powyższe niedostatki i absurdy
fabuły zatuszować miał wydobywający się z większości scen humor oraz główna
atrakcja - iluzja w wykonaniu bohaterów filmu. Aspekty te wzbudzają mieszane
uczucia. Dowcip jest nierówny. Najlepiej brzmią wymiany kąśliwych uwag między
postaciami czy makabryczne iluzje Luli (Lizzy Caplan). Nieporozumieniem jest za
to podwójna rola Woody’ego Harellsona, który wyraźnie znudzony jest swoją
błazenadą na planie. Natomiast w przypadku scen iluzji odnosi się wrażenie ich
mniejszej ilości. Powodowane jest to pójściem „Iluzji 2” w kierunku produkcji
spod znaku „Mission Impossible”, czyli wtłoczeniem ich w liczne sekwencje
pościgów, bójek i ekwilibrystycznych pokazów zręczności, przez co giną w
zalewie nieustannej akcji. Zdecydowanie nadużywany w filmie Jona M. Chu jest
również pomysł hipnozy, który już nie jest elementem humorystycznym, a stał się
środkiem ułatwiającym scenarzystom pracę i rozwiązywanie akcji. Oddać
oczywiście należy twórcom z Hollywood, że są gwarancją wysokiej jakości
realizacji technicznej filmu. Część pomysłów może i jest wtórna wobec
poprzedniego filmu, ba, w ramach samej kontynuacji mamy ich recykling, ale i
tak przedstawienie ich robi odpowiednie wrażenie. Na szczęście przygotowane do
filmu nowe sztuczki dają radę, a w pamięć szczególnie zapada misterne
przekazywanie karty w trakcie szczegółowego przeszukania oraz finałowa
sekwencja z zatrzymywaniem deszczu na czele.
Oprócz mało wyrazistego w
pierwszej w karierze roli czarnego charakteru Radcliffe’a, dodatkowo
udowodniającego, że broda nie wszystkim aktorom dodaje charakteru, wszyscy
pojawiają się w rolach zgodnych z dotychczasowym ekranowym wizerunkiem. Z
Jeźdźców najbardziej pozytywnie odznacza się nowy nabytek Lizzy Caplan, która
wnosi sporo werwy do wiecznie zmarkotniałej ekipy. Reszta włącza autopilota i
powtarza swoje role z poprzedniego filmu (i nie tylko). Jesse Eisenberg kolejny
raz jest więc gadatliwym neurotykiem z obsesją władzy, Mark Ruffalo
przygnębionym swoją przeszłością bohaterem, Dave Franco ma się uśmiechać i
rzucać kartami, a Harrelsona w podwójnej roli trzeba wyłącznie wyprzeć z
pamięci. Najlepiej wypada Morgan Freeman, który wprowadza szczyptę
niejednoznaczności do filmu. W epizodycznej roli powraca również Michael Caine,
który w blockbusterach akurat gra tak samo, niezależnie czy jest to dobra
postać czy zła.
Dlatego też nie da się określić „Iluzji
2” inaczej jak mianem średnio udanego naśladowcy oryginału. Jest nowy
reżyser, nabytki obsadowe, ale stare sztuczki: scenariuszowe i te magiczne.
Cóż, tym razem spektakl rozczarował.
Hmmm, szkoda, bo ja właśnie na Harellsona liczyłem :/
OdpowiedzUsuńDla otuchy dodam, że standardowa rola wypadła ok, ale to co zrobili z tą drugą postacią, to przechodzi ludzkie pojęcie :P
Usuń