Projekt Lazarus (The Lazarus Effect)
USA – 2015 r.
Reżyseria: David Gelb
“Projekt Lazarus” zaczyna się
paradokumentalnie, niczym kolejny found footage. Obserwujemy jakiś eksperyment medyczny. Obiekt badania -
martwa świnia – nagle budzi się do życia. Wydawałoby się to całkiem przemyślane
podejście, skoro za reżyserię odpowiada twórca w dokumencie radzący sobie bardzo
dobrze(autor „Jiro śni o sushi”). Jednak
za chwilę następuje cięcie i film toczy się bardzo klasycznie, a scenariusz
prowadzi widza za rączkę do finału, gdzie serwuje się nam ubogi mix „Koszmaru z
Ulicy Wiązów”(sen-rzeczywistość) z „Lucy”(pokaz ekstremum możliwości człowieka).
Głównym zadaniem horroru jest oczywiście
przerażenie widza, a dobrego filmu trzymanie w napięciu od początku do końca. „The
Lazarus Effect” nie udaje się ani jedno, ani drugie. Atmosfera grozy nie
wytwarza się, gdyż reżyser nie potrafi wykorzystać klaustrofobiczności
filmowanych lokacji. Tzn. nie wiem na ile klaustrofobiczność była w planach
filmowców, a na ile wynikła z braków budżetowych. Ograniczenie scenerii do
pomieszczeń mieszkalnych i laboratorium naukowego, brak plenerów, to dla filmów
o zawężonych środkach finansowych nic nowego. Szkoda więc, że dla reżysera
klaustrofobiczność to po prostu bohaterowie w niewielkiej liczbie pomieszczeń i
miganie jasnym światłem.
"Ekhm, umarłam?" |
Ponadto w scenariuszu za dużo miejsca poświęcono
łopatologicznym rozważaniom i metafizycznym rozmowom na poziomie komentarzy z
Onetu, które wtrącają się w film, jak politycy w wypowiedzi w czasie debat.
Dopiero finałowe sekwencje pokazują, co można było osiągnąć z tym filmem, gdyby
skupiono się na pokazywaniu jakichkolwiek wydarzeń, a nie serialowych
gadkach-szmatkach. Narzucone również ograniczenie wiekowe PG-13 sprawia, że
przedstawiane sceny przemocy w kulminacyjnym momencie zostają przerwane
pozostawiając fanów gore w zawiedzonych nastrojach. Gwoździem do trumny są
postaci - zlepek klisz. Doktor Rozum i Doktor Wiara, Murzyn zalotnik, Student
luzak. Wielkich ról więc się nie spodziewajcie.
"Bogowie 2" |
Fabuła też nie jest niczym odkrywczym, w
końcu każdy kojarzy Dra Frankensteina i jego Monstrum. Już w 1990 roku powstał
pewien thriller sci-fi o studentach medycyny wskrzeszających się z martwych.
Była to „Linia życia”(Flatliners) z młodymi Julią Roberts, Kieferem
Sutherlandem, Kevinem Baconem, Oliverem Plattem, Willem Baldwinem. Pamiętam, że
niezbyt przypadł mi do gustu z powodu słabości scenariuszowych, a przyciągnęła
mnie do seansu głównie gwiazdorska obsada. Podobnie jest w „The Lazarus Effect”.
Jego jedynym atutem i siłą jest nazwisko O. Wilde w obsadzie. Bo Mark Duplass(świetny
w Safety not guaranteed) czy Evan Peters(Quicksilver z X-Men: Days of Future
Past) pod względem sławy nie sięgają dawnej “Trzynastce” do pięt.
Zupełnie nie wiem kogo ten film może
zadowolić. Horrorem jest tylko z nazwy. Wiem natomiast, że antyfani „Lucy”
powinni trzymać się od „Projektu Lazarus” z daleka.
P.S – Tytuł polski(oficjalny?) jak zawsze
przekombinowany – Lazarus to przecież… Łazarz.
OCENA (1-5):
2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz