„Okupowani”
Norwegia – 2015 r.
Sezon 1.
Pierwsze odcinki nowej produkcji studia
Yellow Bird nie zachwycały, lecz w podsumowaniu recenzji pierwszychodcinków pozostawiłem sobie resztki nadziei, że to tylko falstart,
a kolejne epizody przyniosą więcej emocji i obudzą drzemiący
w „Okupowanych” potencjał. Niestety dalsze losy bohaterów nie przynoszą
wielkiej poprawy.
Przypomnijmy podstawowe informacje. Serial
„Okupowani” to futurystyczna wizja, w której nie tylko dochodzi
do zaboru norweskich źródeł wydobycia surowców energetycznych,
ale i sama Norwegia staje się tymczasowym kondominium rosyjsko-unijnym.
A Rosja jak to Rosja, raz zdobytej strefy wpływów szybko nie opuści.
Każdy z dziesięciu odcinków odpowiada więc za jeden miesiąc okupacji
w okresie kwiecień-grudzień i przedstawia nam z kilku perspektyw
reakcje oraz skandynawskie pojmowanie patriotyzmu u najważniejszych
osób w państwie oraz „zwykłych” obywateli, czyli dziennikarzy,
przedsiębiorców, wojskowych oraz ich rodzin.
Oczywistym wzorcem z Sevres dla
„Okupowanych” był świetny duński serial polityczny „Rząd”. Norweska produkcja
zapożyczyła z niego sposób prezentacji bohaterów – polityków, dziennikarzy
– nie tylko podczas wykonywania pracy, ale i tego jak życie zawodowe
wpływa na sferę prywatną. Twórcy serialu nie skupili się wyłącznie
na powielaniu pomysłów i ograniczaniu się do dramatu
politycznego, gdyż postanowili podejść całościowo do tematu okupacji
i zaprezentować wydarzenia nie tylko z perspektywy polityków,
ale i zwykłych obywateli, a przy okazji uatrakcyjnić
fabułę o wątki, które można przedstawić za pomocą gatunków. Twórcy
wspomagają się tu głównie thrillerem szpiegowskim, który najmocniej
wybrzmiewa w interakcji trójkąta Arnesen-Djupvik-Sidorova. Niestety
ambicje przerosły scenarzystów, gdyż chcieli powiązać i dać parytet
czasowy zbyt wielu pobocznym wątkom, co poskutkowało klasycznym ślizganiem się
po ich powierzchni. Natłok pomysłów sprawia, że „Okupowani” nie stają
się ani dramatem obyczajowo-politycznym, ani thrillerem szpiegowskim,
a lichym kolażem ich obu. Słowo-klucz w przypadku „Okupowanych”
to bezbarwność. Większość bohaterów to nudni, wyrachowanie
bezpieczni, wyprani z emocji i grzeszków ludzie, a scenarzystom
pomysłów starczyło tylko na intrygujący punkt wyjściowy. Mijają kolejne
odcinki, a akcja stoi w miejscu, niczym wojna pozycyjna. Odczucie
marazmu potęguje utrzymanie filmu w szarej kolorystyce
oraz umiejscowienie akcji w pozbawionych duszy mieszkaniach
oraz szklanych budynkach administracji publicznej. Cóż lepiej
by było, gdyby zaufano w większym stopniu pisarzowi Jo Nesbo,
pomysłodawcy „Okupowanych”. Autor mrocznych kryminałów na pewno dodałby
odrobiny pikanterii, brudu oraz charakteru, dzięki czemu serial nie byłby
tak wykastrowany i sterylny. Nie wiem również, gdzie podziało się te 10
milionów euro budżetu, bo efektownych scen jest tu niedostatek.
Ponad serial nie wznoszą się również aktorzy.
Tchnąć życie w swoich bohaterów, pary restauratorki i dziennikarza,
potrafią wyłącznie Ane Dahl Torp i Vegar Hoel. Kompletnym nieporozumieniem
castingowym było za to obsadzenie w roli premiera Henrika Mestada.
Mimika aktora nie pasuje do ról dramatycznych, przez co jego postać
zachowuje się, jakby była wyjęta z parodii. W ramach ciekawostki
warto wspomnieć o dwuodcinkowym epizodzie Krzysztofa Pieczyńskiego
w roli rosyjskiego funkcjonariusza tajnych służb.
„Okupowani” mieli wszystko, aby zapisać
złotymi zgłoskami w serialowej rzeczywistości. Dobrych patronów (Yellow
Bird, Jo Nesbo), nośny temat, spory budżet i dobrą ekipę po obu
stronach kamery (reżyserowali m.in. E.Skjoldbaerg i P. Sletaune).
Wszystko to zostało zmarnowane. Finał oczywiście pozostawia furtkę
pod kontynuację, lecz wątpliwe, aby widzowie chcieli, aby z niej
skorzystać.
Ocena (1-5): 2,5
Recenzja opublikowana również na Movies Room
Hm.. niewiele mówi mi ten tytuł.. Raczej się nie skuszę. Zresztą nie zbytnio przepadam za serialami. Jak byłam młodsza lubiłam oglądać, ale teraz jakoś mi przeszło.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
http://tylkomagiaslowa.blogspot.com/