DEADPOOL
USA, Kanada – 2016 r.
Reżyseria: Tim Miller
Piszę tą recenzje z punktu widzenia
osoby, która swoje komiksowe zainteresowania ogranicza wyłącznie do filmów i
paru animacji. Nie będę skupiał się na zmianach w stosunku do papierowych
przygód Deadpoola. Mogę jedynie wspomnieć, że zwiększanie różnorodności rasowej
dosięgło i ten film. Mhm, #DeadpoolNOTsowhite.
Walić różnorodność. Najważniejsze pytanie, to czy „Deadpool” zasługuje
na miano dobrego filmu? Odpowiedź brzmi - Tak. Produkcja stoi w jednym szeregu z
„Kick Ass” i wprowadza sporą dawkę luzu i świeżości w grzeczne i przepełnione
patosem superprodukcje Foxa, Marvela i DC. Ta jaskółka jednak wiosny nie uczyni i nie
zrewolucjonizuje podejścia wielkich hollywoodzkich wytwórni do kina
superbohaterskiego (kasa, misiu, kasa). Natomiast miło by było, gdyby „Deadpool”
nie skończył się na jednym filmie (mówią, że już tworzy się scenariusz sequela),
a w przyszłości wprowadzał zamieszanie w filmach z serii „X-Men”, z którymi
oficjalnie jest powiązany.
Widać, że „Deadpool” jest
swoistym kompromisem między letnią superprodukcją, a hardkorowym kinem po
bandzie. Twórcy w raczej bezpieczny sposób wykorzystują możliwości związane z
wyższą kategorią wiekową. Albo inaczej: balansują miedzy oczekiwaniami
wytwórni, fanów oraz cenzorów. Jest trochę cyfrowej krwi, bywa drastycznie, czasem
wulgarnie, ale nie przekracza się dozwolonej granicy.
Choć jest to film, który spodoba
się młodzieży i gimbazie, to zdecydowanie wizytę w kinie polecam tym, którzy
spełniają wymogi kategorii wiekowej (W Polsce do 16 lat!). Dlaczego? Bo jeśli
nie macie starszego rodzeństwa, to bez rodziców możecie nie wejść, a „Deadpool”
jest jak scena seksu podczas familijnego oglądania filmu w domowym zaciszu.
Może być po prostu niezręcznie. A filmie Millera jest cała sekwencja „świątecznych
stosunków”, gdzie ta związana z Dniem Kobiet jest dosyć przewrotna.
„Deadpool” to komedia sucha, ale
w ten pozytywny sposób. Humor dzieli się tu na dwie kategorie. Pierwsza to korzystanie
przy każdej możliwej okazji z podtekstów seksualnych. Druga to wszelkie
nawiązania do wielu produktów popkultury, bo Deadpool jest postacią, której
umysł funkcjonuje w dwóch uniwersum: naszej i filmowej. Twórcy i wytwórnia Fox
wykazali w tym względzie spory dystans. Dostaje się nie tylko filmom Marvela
(scena po napisach), ale i własnym z serii X-Men. Na celowniku znajdzie się Hugh
Jackman vel Wolverine, Szkoła Xaviera i sam profesor X. Odgrywający Deadpoola
Reynolds również nawiązuje do swojej filmografii: „Green Lantern”, „Pogrzebanego”
i poprzedniego występu w roli Deadpoola. Oczywiście żarty popkulturowe bawią o
wiele lepiej, bo co do tej pierwszej kategorii, to skomentuję ją zwrotem „co za
dużo to nie zdrowo”.
„Deadpool” to w dużym skrócie wymieszanie
komedii sensacyjnej z kinem zemsty. Fabuła jest najbanalniejsza z możliwych. To w końcu klasyczne origin
story, lecz sprytnie zakamuflowane narracją prowadzoną dwutorowo. Pierwsza
scena filmu chronologicznie jest usytuowana gdzieś w połowie filmu. Jest to
sekwencja akcji na kaskadowym węźle drogowym, która przerywana jest wspominkami
bohatera, o tym co doprowadziło, go do tego momentu. Wspominki Deadpoola są
skierowane konkretnie do nas, bo postać jest świadoma swojej obecności w filmie
i lubi z widzami chwilę pogawędzić. Jak pojawiła się ta schizofreniczna moc,
tego nie wiemy. Ot po prostu jest.
Czego dowiemy się z retrospekcji?
Wade Wilson to klasyczny antybohater. Były żołnierz, teraz najemnik. Nie pogardzi
żadnym zleceniem. Jak trzeba przekonać kogoś do zmiany obiektu miłosnych
zainteresowań, to zrobi to tak, że osoba, ta pewnie już nigdy nie spojrzy na
kobietę. Pewnego dnia sam spotyka kobietę swojego życia. Ich szczęście nie trwa
długo, gdyż lekarz oznajmia Wade’owi, iż ma raka z przerzutami. Wilson w
tajemnicy decyduje się poddać eksperymentalnej terapii, która ma go nie tylko
uleczyć, ale i uczynić z niego super żołnierza. Eksperymenty przeprowadza mało
przyjemny Ajax. Ajax i Wade nie przypadają sobie do gustu, co zaskutkuje
obopólną nienawiścią. Po przemianie w
Deadpoola postać staje się więc antysuperbohaterem. Przebrany na czerwono mściciel (aby nie było
widać krwi) albo zabija, albo gada. Często robi te dwie rzeczy jednocześnie i w
obu jest równie skuteczny. Jego jedyną motywacją staje się żądza zemsty. W
sojusze wchodzi wyłącznie z konieczności. W zwykłym filmie to on pewnie byłby
tym złym. Sorry. Zapomniałem, że tak już było w Genezie Wolverine’a.
Skoro Deadpool nie jest
najprzyjemniejszym bohaterem, to jego przeciwnicy muszą być jeszcze bardziej
źli. A co za tym idzie postaci Ajaxa i Angel są po prostu nudne. On jest łysym
sadystą, a do tego ma kompleks na punkcie własnego imienia. Ona, zagryzająca
wiecznie zapałkę i odgrywana przez mistrzynię MMA, to zwykła maszyna do bitki.
Aktorstwem film również nie stoi.
Problemem jest tu zawłaszczenie filmu przez Reynoldsa/Deadpoola przez co reszta
postaci jest jego tłem. Oczywiście Reynolds świetnie wypada jako wygadany
mściciel. O tym, że dziwaków potrafi odgrywać udowodnił zdobywając
doświadczenie na planie „Głosów” M. Satrapi. Przewrażliwieni na punkcie jego
mimozowatej facjaty będą zadowoleni, gdyż większość filmu spędza w charakteryzacji,
albo zakryty maską. Co do reszty aktorów. Ed Skrein i Gina Carano robią głównie
antypatyczne miny, a Morena Baccarin funkcjonuje, jako maskotka filmu. Mieszane
uczucia wzbudzają X-Meni. Colossus, wykreowany przez CGI, lecz z głosem Stefana
Kapicica, okazuje się być całkiem zabawną postacią wrażliwego osiłka, natomiast
Negasonic Teenage Warhead (debiutująca Brianna Hildebrand), to taka sztampowa znudzona
nastolatka.
Z racji skromnego jak na
superprodukcję budżetu (80 mln $) zachwytu nie wzbudzają efekty specjalne.
Gorzej, że i sceny walk nie powalają. Oczywiście Deadpool w dosyć nieszablonowy
sposób potrafi zabić przy użyciu swoich ostrzy i pistoletów, a do tego
przygrywa mu nietypowa muzyka, lecz filmowane jest to głównie na dwa sposoby. Mamy
piruety w slow motion albo szybki montaż rodem z kina klasy B. Taka „średnia
krajowa”, a szkoda, bo liczyłem na podobną realizacyjną maestrię, jak w
przypadku pierwszego „Kick Assa”. Okoliczności były sprzyjające, bo "Deadpool" jest w 100% pozbawiony realizmu.
„Deadpool” to kino niegrzeczne
oraz istny festiwal humoru i akcji. Może filmowi brakuje konsekwentnego
wizualnego stylu, fabuły i drugiego planu, ale nadrabia to świetnym bohaterem i
śmiałym posługiwaniem się kiczem. I pamiętajcie, że to film o miłości. W sam
raz na Walentynki.
Czekajcie też na scenę po
napisach. Jest urocza.
OCENA (1-5): 3,5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz