Alicja po drugiej stronie lustra (Alice Through the Looking Glass)
USA – 2016 r.
Reżyseria: James Bobin
Rodzina jest najważniejsza
Trudno właściwie stwierdzić jakie
artystyczne powody skłoniły filmowców do stworzenia kontynuacji Alicji w
krainie czarów. Po seansie filmu w reżyserii Jamesa Bobina ciężko odrzucić
myśl, że jedyną motywacją stojącą za tym obrazem była wyłącznie chęć zarobienia
pieniędzy na jeszcze znanej marce. Dlatego też widzowi po seansie pozostaną
jedynie wątpliwości, które kiedyś na głos wypowiedziały bohaterki słynnego
wywiadu na Youtube: „A komu to potrzebne?”
Alicja po drugiej stronie lustra,
to właściwie jeden wielki ciąg akcji. Rozpoczyna się on już w pierwszej scenie,
w której to Alicja jako kapitan okrętu ucieka wąską cieśniną przed piratami.
Później rozczarowana powrotem do ojczyzny i utratą sojuszników w firmie oraz
niezrozumieniem w brytyjskiej socjecie, a także ze strony własnej matki,
postanawia powrócić do Krainy Czarów. Tam również nie będzie miała lekko, gdyż
Szalony Kapelusznik wpadł w depresję, a jedynym ratunkiem jest wykradzenie
pewnego urządzenia, które pozwala podróżować w czasie. W momencie, gdy Alicji
udaje się ta sztuka film nabiera jeszcze większego tempa. Właściwie nie może
być inaczej, skoro panna Kingsleigh ściga się z Czasem we własnej osobie.
Następują więc pościgi, bieganiny, a bohaterka skacze z miejsca na miejsce, z
daty na datę, poznając przy okazji genezę konfliktu królewskich sióstr oraz
losy rodziny Kapelusznika.
Zawrotne tempo nie pozwoli się
nudzić podczas seansu, lecz skutkuje ono poważnym brakiem ciekawych bohaterów.
Jeśli ktoś nie polubił bezwarunkowo postaci po pierwszej części, to w tej nie
ma szans by to nadrobić. Z tego powodu też całość filmu ogląda się raczej
beznamiętnie, w czym dodatkowo pomaga bardzo przewidywalna fabuła urozmaicona w
finale o najbardziej zużytą filmową kliszę. Tuszując powyższe braki dodatkowo
mami się nas efektami prac grafików komputerowych. Pod rządami nowej
królowej zmieniła się kolorystyka filmu, która niczym zażycie LSD non-stop
atakuje nasze zmysły całą gamą barw. Jedynym mroczniejszym miejscem okazuje się
być siedziba personifikacji czasu. Dlatego też wszyscy uczuleni na nadmiar
efektów komputerowych w burtonowskiej części i tu będą pomstować na sztuczność
i przesadę. Da się to jednak przełknąć i uzasadnić, skoro film rozgrywa się w
świecie fantazji. Szkoda, że nowa tonacja wpłynęła również na muzykę filmu,
która to składa się wyłącznie ze sztampowych ilustracyjnych orkiestralnych
melodii.
Aktorzy z poprzednich części
głównie powtarzają swoje role. Alicja dalej ma puszyste włosy i jest nijaka,
więc jej sceny równie dobrze mogłaby służyć jako fragmenty reklamy dowolnej
marki szamponów. Jest to strata dla filmu o tyle duża, że aktorka klasy Mii
Wasikowskiej spokojnie poradziłaby sobie z czymś więcej niż bieganiem,
skakaniem i wspinaniem. Z tego powodu też na słowo musimy uwierzyć, że w tym
nieustannym galopie przepracowała traumę po utracie ojca. Anne Hathaway i
Helena Bonham Carter w najlepsze bawią się swoimi postaciami, choć i tak to
Czerwona Królowa kradnie show w każdym momencie, gdy pojawia się na ekranie.
Natomiast Johnny Depp, jako Szalony Kapelusznik, dalej błaznuje pod
charakteryzacją, ale i pokazuje mroczniejszą stronę swojej postaci. Rola ta
zapewne znowu podzieli widownię. Jedni uwielbiają jego zwariowane kreacje,
drudzy chcieliby zobaczyć go w „normalnej” roli. Jedno jest pewne. Nie ma chyba
obecnie innego aktora, przy którym tak łatwo dałoby się zestawić jako synonim
słowo „szalony”, a taka ma być w końcu ta postać. W filmie powracają również
wszelkie animowane koty, myszy, psy, stwory i dalej zachowują swój infantylny
urok. Natomiast dla wielu zaskoczeniem może być kreacja Sachy Barona Cohena w
roli personifikacji Czasu. Jego postać ma wąs jak Borat, akcent jak Bruno, a
aktorsko sytuuje się w bliskich okolicach roli w Hugo Martina
Scorsese. Brytyjski komik odgrywa swoją postać z gracją oraz z dużymi
pokładami, oczywiście jak na warunki konwencji, subtelności. To z nim i o nim
pojawiają się najlepsze humorystyczne akcenty w produkcji, które starają się
zastąpić groteskowy humor Burtona.
Film Bobbina nie naprawia więc
błędów Burtona, a na dodatek tworzy nowe. I jak przystało na Disneyowską
produkcję musi znaleźć się miejsce na pewne przesłanie. W Alicji po drugiej
stronie lustra do emancypacji bohaterki dołącza się więc morał o wartości
rodzinnych relacji. Szkoda więc, że przedstawiono to tworząc sztuczne emocje, w
które nie będziemy w stanie uwierzyć.
Recenzja opublikowana również na portalu Movies Room
OCENA (1-5): 2
Zastanawiałam się wczoraj czy wybrać się dziś na ten film, ale odpuściłam. Chyba słusznie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Zależy kto co lubi :) Myślę, że znajdzie sie wielu amatorów Alicji :)
Usuń