Z
jednej krwi (Mange tes morts)
Francja – 2014 r.
Reżyseria:
Jean-Charles Hue
Opis: 18-letni Jason Dorkel należy do żyjącej na
uboczu, francuskiej społeczności wędrowców. Zbliża się dzień jego chrztu, gdy
po wieloletniej odsiadce wychodzi z więzienia Fred – jego starszy brat –
wywracając świat Jasona do góry nogami. Razem czterej bracia Dorkel wyruszają
na wyprawę, by dokonać ostatniego skoku, którego stawką będzie drogocenny
ładunek.
Wyobraź sobie film, który łączy
surowość postaci z trylogii „Pusher” oraz stylistykę zdjęć niczym z przedostatniego
filmu Refna „Drive”. Tą niezwykłą fuzję kontrastów udało się z powodzeniem osiągnąć
nieznanemu dotąd szerzej francuskiemu reżyserowi Jean-Charles Hue we wchodzącym
niedługo do polskich kin filmie „Z jednej krwi”.
Pierwszy element osiągnięto za
pomocą półdokumentalnego charakteru filmu. Kolejny raz reżyser
sfotografował oblicze francuskich nomadów, a w rolach obsadził naturszczyków
wywodzących się z jednego cygańskiego taboru Jeniszy. Jasnym jest, że historia i bohaterowie są wymyśleni, lecz granice między dokumentem a fikcją wydają się ciągle przenikać. Chłopaki
odgrywają praktycznie samych siebie, występując nawet pod własnym imieniem i
nazwiskiem.
Po drugie Fred, Jason, Mickael
i Moise perfekcyjnie wpasowują się w wizerunek dobrych, prawilnych chłopaczyn. Lubią
wyścigi samochodowe, łatwy zarobek, zimne piwo i dziewczyny. Nie lubią policji,
zabobonów i obcych. Są prostymi ludźmi wyznającymi proste zasady. Niczym w
serii Szybkich i Wściekłych najważniejsza dla nich jest więź rodzinna. Różnią
się jedynie kalibrem kradzionych rzeczy z ciężarówek. Francuscy Cyganie kradną
benzynę na parkingu pod dyskoteką, ciężarówki zaopatrujące sklepy, a głównym
celem napadu jest tir z 25 tonami miedzi.
Drugi element, o którym
wspomniałem w pierwszym akapicie to zdjęcia, które wyglądają wprost zachwycająco jak
na niezależną produkcję. Ujęcia nocnych samochodowych wędrówek po francuskiej północnej prowincji przypominają właśnie te z „Drive”. Sama muzyka przez większość filmu
jest nieobecna. Pojawia się dopiero pod koniec w postaci religijnych piosenek
albo jako posępne tło dla dramatycznych wydarzeń oraz pewnej onirycznej sceny .
fot. Gutek Film |
„Z jednej krwi” to również
portret współczesnych Cyganów wędrujących po północy Francji. Jest on
całkowicie odmienny od tego stereotypowego, znanego nam chociażby z „Papuszy”, ale nie tylko dlatego, że Jenisze posiadają inną historyczną genezę. Mieszkańcy
taboru, niezależnie od płci, ubierają się na sportowo, a i zmienił się sam
tabor, który współcześnie składa się obecnie z samochodów i przyczep kempingowych,
a konie w galopie zastąpiły motorowery.
Muszę przyznać, że „Z jednej
krwi” oglądałem z dużą przyjemnością. Wnosi on powiew świeżości do kina klasy B,
dzięki opowiedzeniu historii w dotychczas niefilmowanym środowisku oraz udanie
łącząc elementy thrillera, sensacji, kina drogi i dokumentu. To typowe męskie
kino, wysmakowane stylistycznie, którym Hue udowadnia, że w jego żyłach płynie
ta sama filmowa krew co u Refna. Natomiast film może okazać się nieciekawy dla
widzów mniej wyrobionych filmowo oraz szukających w kinie atrakcji.
OCENA (1-5): 3,5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz