piątek, 26 grudnia 2014

Hobbit: Bitwa Pięciu Armii - 2014 r. - recenzja

Hobbit: Bitwa Pięciu Armii (The Hobbit: The Battle of The Five Armies)
USA, 2014 r.
Reżyseria: Peter Jackson

Trzy godziny i koniec. Recenzja? Bardzo dobre. Ostatnia część trylogii więc i tekstu więcej niż zazwyczaj. Mogą pojawić się elementy z fabuły, ale w filmie dzieje się tyle, że to nie powinno mieć znaczenia dla czerpania pełnej przyjemności z seansu.

Jak dobrze pamiętamy „Pustkowie Smauga” kończy się, gdy Smaug leci w stronę Miasta na Jeziorze. Nic więc dziwnego, że scena pożogi otwiera film. Smok umiera(to chyba nie jest spoiler). Krasnoludy odzyskują swoją ojczyznę. Thorin łamie złożone obietnice i nie chce dzielić się skarbami. O swoją część upominają się Ludzie pod wodzą Barda oraz Elfy z Mrocznej Puszczy, których armie oblegają Samotną Górę. Nie wiedzą jednak, że w kierunku Ereboru zmierzają armie Orków i Goblinów. Szykuje się bitwa, która zaważy o losach Śródziemia.  


Wg dla mnie powiązanie akcji „Hobbita” z „Władcą Pierścieni” jest wyjątkowo udanym pomysłem. Dodaje zarówno mroku opowiadanej historii, która nie byłaby pełna bez osadzenia w odpowiednim kontekście. Oczywiście nie wszystkie postaci były potrzebne. Piję tu do Elfki Tauriel (Evangeline Lilly), która zapewniała obowiązkowy wątek miłosny i była potrzebnym(?) dodatkiem do buntu Legolasa(Orlando Bloom) wobec ojca(musiał w końcu komuś powiedzieć o wychowywaniu się bez matkiJ). W „Bitwie Pieciu Armii” otrzymujemy również rzut oka na królestwo Angmaru oraz najlepszą scenę w całym filmie, czyli epicką walkę członków Białej Rady z Upiorami Pierścienia oraz pojedynek wagi ciężkiej: Galadrieli z Sauronem. Gracja i styl z jakim walczył Saruman jest podobnym zaskoczeniem jak walka Yody w Star Wars z hrabią Dooku,(w tej roli Ch. Lee, czyli Saruman). Walki o takim natężeniu potężnych postaci we Władcy Pierścieni nie ma. Przywołać można okrzyk M. Borka w reklamie „To jakiś zupełnie inny poziom!”, coś odmiennego od tradycyjnego szlachtowania orków.

Świat w filmie Jacksona jest wizualnie perfekcyjny i drobiazgowy. Nieważne czy to zakurzone ruiny, krasnoludzkie sale pełne złota czy płonące miasto na Jeziorze.  Podobnie atrakcyjna jest tytułowa bitwa. Początkowo skupia się na walkach masowych, w których każda rasa wyróżnia się właściwymi przymiotami. Później kamera skupia się na pojedynkach, by bitwa zakończyła się walką Thorina z Azogiem na krze lodu(patent doskonały od czasów „Aleksandra Newskiego”).

Kolejna rzecz… to cholerka, ale moje kamienne serce wzruszyło się. Tak jak podobne melodramatyczne chwyty na „Interstellar” mnie irytowały, tak Jackson sprawił, że oczy lekko się szklą i gula podskakuje do gardła. Sam się sobie dziwiłem takiej reakcji, w końcu wiedziałem, kto ginie, kto przeżyje. Do tego nie są to złożone postaci, z którymi można się wielce utożsamiać. A jednak Jackson trafił w moje nerwy odpowiadające za współczucie. I brawa mu za to.

Wiadomo nie wszystko jest w „Bitwie Pięciu Armii” wspaniałe. Ci mniej zafascynowani losami krasnoludów, hobbitów, elfów mogą skarżyc się na patos, melodramatyzm, nadużywanie pomocy „last minute”. Ci, którzy nie akceptowali Legolasa spacerującego po śniegu w Górach Mglistych, tym razem będą prawdopodobnie łapać się za głowę, gdy zobaczą co przyszły członek Drużyny Pierścienia wyprawia w czasie bitwy, stając się personifikacją dawnego hasła Adidasa „impossible is nothing”. Podobne reakcje mogą towarzyszyć elementom wyrzutni czarnej strzały stworzonej naprędce przez Barda oraz nietypowym wierzchowcom, który dosiadają Elfy i Krasnoludy. Jeśli ktoś nie wierzy w umiejętności kozic górskich, ten niech poszuka filmików w internecie. Kompletna jazda po bandzie. Dla mnie największym minusem jest jednak CGI obecne przy kreowaniu postaci Orków, co zupełnie odbiera im szkaradności i grozy, a dodaje sztuczności. Gdzie im do takich Uruk-Hai?


O tym że charakteryzacja(a może tylko broda?) dodaje charyzmy przekonują eksponowani bohaterowie. Przekonujący w swoich rolach są aktorzy, co do których mam zazwyczaj mieszane uczucia, czyli Bard - Luke Evans oraz Thorin Dębowa Tarcza - Richard Armitrage(kiepski w „Epicentrum”). Z pozostałej części obsady po raz trzeci potwierdza się, że Martin Freeman to urodzony młody Bilbo. Gandalf (Ian McKellen) to klasa sama w sobie, podobnie jak Saruman w wykonaniu Christopher’a Lee i Cate Blanchett w wyjątkowo demonicznym epizodzie.  


Zupełnie nie dziwie się, że w czasie trzech filmów pojawia się tyle postaci. Czy wszystkie są one ważne dla historii. Można się spierać. Natomiast dzięki temu zabiegowi można było skraść trochę więcej czasu w świecie stworzonym przez Tolkiena. Czasu, którego sam chciałbym jak najwięcej, bo filmy po prostu prezentują bardzo dobry poziom. Twórcy również łatwo nie rozstawali się z filmem, co potwierdza maniera wielokrotnych zakończeń. W końcu historię należy domknąć i każdego z bohaterów pożegnać osobno.  

Wszystko co dobre kiedyś się kończy. A może jednak nie? Mitologia Śródziemia to w końcu wiele tysięcy lat. Pytanie czy spadkobiercy Tolkiena będą jak Smaug/Thorin czy jak Bard/Bilbo? Dla kinomanów lepsza byłaby ta pierwsza opcja. W końcu nie chcemy chyba, żeby ktoś z braku historii do zekranizowania wpadł na pomysł remake/reboot’u Władcy Pierścieni? Innym wyjściem jest tworzenie od podstaw nowych historii. W końcu między zakończeniem „Bitwy Pięciu Armii” a początkiem „Drużyny Pierścienia” istnieje pewna luka. Zakończenie trylogii „Hobbita” zostawia furtkę na spin-off o losach Legolasa i Aragorna. Producenci już postarają się coś wymyślić. W końcu zarzuty „smoczej choroby” wśród producentów pojawiały się już przy informacjach o rozciąganiu „Hobbita” do Trylogii. Ja wciąż czuję niedosyt filmów o Śródziemiu, no i moich ulubionych Krebainów z Dunlandu oraz Toma Bombadila. Trawi mnie „smocza choroba” i pożądam kolejnych filmów. Przygodo, trwaj!  


OCENA (1-5): 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...