środa, 11 listopada 2015

Steve Jobs (2015 r.) - faworyt Oscarowy?

Steve Jobs
USA – 2015 r.
Reżyseria: Danny Boyle



Wiele osób dziwi się, że o kolesiu od komputerów powstaje drugi film w niedługim okresie czasu. Sam mam nadzieję, że filmowcy nieco przyhamują, bo jeszcze zrobi się z tego „Moda na sukces”. Ale najważniejsze jest to, że w końcu powstał dobry film, który dosyć wyczerpująco portretuje łysego pana w czarnym golfie.

„Steve Jobs” nie jest klasycznym obrazem biograficznym, jak niesławny przeciętniak z Kutcherem. Film został podzielony na trzy czterdziestominutowe akty ulokowane w trzech różnych płaszczyznach czasowych (1984, 1988, 1998). Przedstawiają one przygotowania do prezentacji nowego produktu oraz interakcje Jobsa z tymi samymi osobami:  „rodziną” i obecnymi lub dawnymi współpracownikami.
Jestem dyrygentem! A ty najlepszym grajkiem, ale tylko grajkiem!
Jobs został przedstawiony jako typ makiaweliczny i tyran, komputerowy odpowiednik Fletchera z „Whiplash”. Twórcy nie kryją się nawet z metaforą Jobsa, jako dyrygenta, ale wydaje się być ona słuszna. Interesuje ich również kwestia tego, że choć produkty Jobsa są uwielbiane, a on sam doczekał się wielbicieli, to przy bliskim kontakcie wywoływał jedynie uczucie nienawiści. Matkę swojego dziecka oskarży  pomysłowo w mediach o rozwiązłość, a pracownikom zleca kolejne „Mission Impossible” głosem nie tolerującym sprzeciwu. Największym paradoksem są jednak jego relacje z córką, bo to w nich widać iskierkę człowieczeństwa u kreatora produktów z przedrostkiem „i”. Odgrywający Jobsa Fassbender potrafi wiarygodnie oddać wszystkie wymienione atrybuty postaci. Wybornie zresztą spisuje się cała obsada, która mimo sporej częstotliwości wypowiadanych dialogów, i z których większość to kłótnie, nie popada w nadekspresywność i nie przekracza granicy szarży. Winslet (jako córka Jerzego Hoffmana), Waterston, Rogen, Daniels, Stuhlbarg – wszyscy są w wysokiej formie.

Walka nad trzecim "Hello" po L. Ritchie'm i Adele

Segmenty różnią się wyłącznie wizualnie, co uzyskano nagrywaniem obrazu w innym formacie (taśma 16mm, 35mm i obraz cyfrowy) oraz co oczywiste zgodnie z modą zmieniają się fryzury i stroje. Jak się domyślacie, jest to film „teatralny” i „gadany”. Osobiście nie przepadam za takim rodzajem kina, lecz „Steve Jobs” wciąga. Film Boyle’a przypomina trochę zeszłorocznego zwycięzce Oscarów „Birdmana”, gdyż i tu wszystkie sceny dzieją się za kulisami zbliżającego się wydarzenia. Moim zdaniem „Steve Jobs” jest jednak lepszy niż „Birdman”, gdyż w większym stopniu skupia się na swoich bohaterach, a nie na błyskotkach w postaci, sztuczek technicznych i magii „jednego ujęcia”. Ponadto posiada o wiele lepszy i wnikliwszy scenariusz, a same dialogi, ostre jak maczeta,  już zasługują na Oscara. Całość oglądamy jak thriller, Jobsa cały czas goni czas oraz kolejne osoby, które chcą się z nim spotkać. Skrypt Sorokina może jest zbyt sentymentalny w finale, lecz zgodny z ewolucją bohatera.

„Steve Jobs” to udana próba przedstawienia złożoności tytułowego bohatera. To również mocny kandydat w sezonie oscarowym. Nominację za ognisty scenariusz Sorokina i za wybitną grę aktorską (Fassbender, Winslet) ma jak w banku.

OCENA (1-5) : 4



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...