piątek, 12 lutego 2016

Deadpool (2016 r.) - recenzja

DEADPOOL
USA, Kanada – 2016 r.
Reżyseria: Tim Miller




Piszę tą recenzje z punktu widzenia osoby, która swoje komiksowe zainteresowania ogranicza wyłącznie do filmów i paru animacji. Nie będę skupiał się na zmianach w stosunku do papierowych przygód Deadpoola. Mogę jedynie wspomnieć, że zwiększanie różnorodności rasowej dosięgło i ten film. Mhm, #DeadpoolNOTsowhite.

Walić różnorodność.  Najważniejsze pytanie, to czy „Deadpool” zasługuje na miano dobrego filmu? Odpowiedź brzmi - Tak. Produkcja stoi w jednym szeregu z „Kick Ass” i wprowadza sporą dawkę luzu i świeżości w grzeczne i przepełnione patosem superprodukcje Foxa, Marvela i DC.  Ta jaskółka jednak wiosny nie uczyni i nie zrewolucjonizuje podejścia wielkich hollywoodzkich wytwórni do kina superbohaterskiego (kasa, misiu, kasa). Natomiast miło by było, gdyby „Deadpool” nie skończył się na jednym filmie (mówią, że już tworzy się scenariusz sequela), a w przyszłości wprowadzał zamieszanie w filmach z serii „X-Men”, z którymi oficjalnie jest powiązany.


Widać, że „Deadpool” jest swoistym kompromisem między letnią superprodukcją, a hardkorowym kinem po bandzie. Twórcy w raczej bezpieczny sposób wykorzystują możliwości związane z wyższą kategorią wiekową. Albo inaczej: balansują miedzy oczekiwaniami wytwórni, fanów oraz cenzorów. Jest trochę cyfrowej krwi, bywa drastycznie, czasem wulgarnie, ale nie przekracza się dozwolonej granicy.

Choć jest to film, który spodoba się młodzieży i gimbazie, to zdecydowanie wizytę w kinie polecam tym, którzy spełniają wymogi kategorii wiekowej (W Polsce do 16 lat!). Dlaczego? Bo jeśli nie macie starszego rodzeństwa, to bez rodziców możecie nie wejść, a „Deadpool” jest jak scena seksu podczas familijnego oglądania filmu w domowym zaciszu. Może być po prostu niezręcznie. A filmie Millera jest cała sekwencja „świątecznych stosunków”, gdzie ta związana z Dniem Kobiet jest dosyć przewrotna.

„Deadpool” to komedia sucha, ale w ten pozytywny sposób. Humor dzieli się tu na dwie kategorie. Pierwsza to korzystanie przy każdej możliwej okazji z podtekstów seksualnych. Druga to wszelkie nawiązania do wielu produktów popkultury, bo Deadpool jest postacią, której umysł funkcjonuje w dwóch uniwersum: naszej i filmowej. Twórcy i wytwórnia Fox wykazali w tym względzie spory dystans. Dostaje się nie tylko filmom Marvela (scena po napisach), ale i własnym z serii X-Men. Na celowniku znajdzie się Hugh Jackman vel Wolverine, Szkoła Xaviera i sam profesor X. Odgrywający Deadpoola Reynolds również nawiązuje do swojej filmografii: „Green Lantern”, „Pogrzebanego” i poprzedniego występu w roli Deadpoola. Oczywiście żarty popkulturowe bawią o wiele lepiej, bo co do tej pierwszej kategorii, to skomentuję ją zwrotem „co za dużo to nie zdrowo”.

 „Deadpool” to w dużym skrócie wymieszanie komedii sensacyjnej z kinem zemsty. Fabuła jest najbanalniejsza  z możliwych. To w końcu klasyczne origin story, lecz sprytnie zakamuflowane narracją prowadzoną dwutorowo. Pierwsza scena filmu chronologicznie jest usytuowana gdzieś w połowie filmu. Jest to sekwencja akcji na kaskadowym węźle drogowym, która przerywana jest wspominkami bohatera, o tym co doprowadziło, go do tego momentu. Wspominki Deadpoola są skierowane konkretnie do nas, bo postać jest świadoma swojej obecności w filmie i lubi z widzami chwilę pogawędzić. Jak pojawiła się ta schizofreniczna moc, tego nie wiemy. Ot po prostu jest.


Czego dowiemy się z retrospekcji? Wade Wilson to klasyczny antybohater. Były żołnierz, teraz najemnik. Nie pogardzi żadnym zleceniem. Jak trzeba przekonać kogoś do zmiany obiektu miłosnych zainteresowań, to zrobi to tak, że osoba, ta pewnie już nigdy nie spojrzy na kobietę. Pewnego dnia sam spotyka kobietę swojego życia. Ich szczęście nie trwa długo, gdyż lekarz oznajmia Wade’owi, iż ma raka z przerzutami. Wilson w tajemnicy decyduje się poddać eksperymentalnej terapii, która ma go nie tylko uleczyć, ale i uczynić z niego super żołnierza. Eksperymenty przeprowadza mało przyjemny Ajax. Ajax i Wade nie przypadają sobie do gustu, co zaskutkuje obopólną nienawiścią.  Po przemianie w Deadpoola postać staje się więc antysuperbohaterem.  Przebrany na czerwono mściciel (aby nie było widać krwi) albo zabija, albo gada. Często robi te dwie rzeczy jednocześnie i w obu jest równie skuteczny. Jego jedyną motywacją staje się żądza zemsty. W sojusze wchodzi wyłącznie z konieczności. W zwykłym filmie to on pewnie byłby tym złym. Sorry. Zapomniałem, że tak już było w Genezie Wolverine’a.

Skoro Deadpool nie jest najprzyjemniejszym bohaterem, to jego przeciwnicy muszą być jeszcze bardziej źli. A co za tym idzie postaci Ajaxa i Angel są po prostu nudne. On jest łysym sadystą, a do tego ma kompleks na punkcie własnego imienia. Ona, zagryzająca wiecznie zapałkę i odgrywana przez mistrzynię MMA, to zwykła maszyna do bitki.


Aktorstwem film również nie stoi. Problemem jest tu zawłaszczenie filmu przez Reynoldsa/Deadpoola przez co reszta postaci jest jego tłem. Oczywiście Reynolds świetnie wypada jako wygadany mściciel. O tym, że dziwaków potrafi odgrywać udowodnił zdobywając doświadczenie na planie „Głosów” M. Satrapi. Przewrażliwieni na punkcie jego mimozowatej facjaty będą zadowoleni, gdyż większość filmu spędza w charakteryzacji, albo zakryty maską. Co do reszty aktorów. Ed Skrein i Gina Carano robią głównie antypatyczne miny, a Morena Baccarin funkcjonuje, jako maskotka filmu. Mieszane uczucia wzbudzają X-Meni. Colossus, wykreowany przez CGI, lecz z głosem Stefana Kapicica, okazuje się być całkiem zabawną postacią wrażliwego osiłka, natomiast Negasonic Teenage Warhead (debiutująca Brianna Hildebrand), to taka sztampowa znudzona nastolatka.

Z racji skromnego jak na superprodukcję budżetu (80 mln $) zachwytu nie wzbudzają efekty specjalne. Gorzej, że i sceny walk nie powalają. Oczywiście Deadpool w dosyć nieszablonowy sposób potrafi zabić przy użyciu swoich ostrzy i pistoletów, a do tego przygrywa mu nietypowa muzyka, lecz filmowane jest to głównie na dwa sposoby. Mamy piruety w slow motion albo szybki montaż rodem z kina klasy B. Taka „średnia krajowa”, a szkoda, bo liczyłem na podobną realizacyjną maestrię, jak w przypadku pierwszego „Kick Assa”. Okoliczności były sprzyjające, bo "Deadpool" jest w 100% pozbawiony realizmu.

„Deadpool” to kino niegrzeczne oraz istny festiwal humoru i akcji. Może filmowi brakuje konsekwentnego wizualnego stylu, fabuły i drugiego planu, ale nadrabia to świetnym bohaterem i śmiałym posługiwaniem się kiczem. I pamiętajcie, że to film o miłości. W sam raz na Walentynki.



Czekajcie też na scenę po napisach. Jest urocza.

OCENA (1-5): 3,5




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...