piątek, 24 października 2014

Herkules (2014)

Herkules (Hercules)
USA, 2014
Reżyseria: Brett Ratner


Herkules to mityczny superbohater, nic więc dziwnego, że współczesne kino amerykańskie na gwałt szukające nowych postaci sięgnęło w końcu i po niego. Okazał się tak rozchwytywany, że powstały aż dwa filmy w jednym roku. Jedno mogło być pewne: na pewno będzie to o niebo lepszy Herkules niż ten Harlinowski gniot, który jest według mnie najgorszym filmem osadzonym w starożytności i jednym z najgorszych w ogóle. W przypadku omawianego filmu twórcy nie musieli nawet sięgać po mitologię, gdyż pod ręką mieli komiks. Najwidoczniej Amerykanie muszą przerobić wszystko na „obrazki z chmurkami”. Zatem jest to kolejny po serii „300” film o starożytności bazujący na komiksie. Herkules dodatkowo wpisuje się w trend demitologizowania postaci, urealniania lub budowania od nowa dawnych opowieści.

I tak oto w filmie przedstawiono nam losy trupy wędrownych najemników o nazwie „Herkules”, która za odpowiednią ilość złota przyjmuje kolejne zadania. Oprócz największej gwiazdy, czyli Herkulesa w skład zespołu wchodzą: Autolycus, Amphiarus, Atalanta, Tydeus, i Jolaos. Ten ostatni odpowiada za reklamę wyolbrzymiając słynne dwanaście prac Herkulesa i powielając pogłoski o jego boskim pochodzeniu. Pewnego dnia zgadzają się pomóc Królowi Kotysowi z Tracji zdławić rebelię. Jest to zupełnie nowa historia, a to co znamy ze szkoły, zostało przedstawione w mocnym skrócie na samym początku filmu.
Herkules to MY!
Film twórczo podchodzi do słynnej sentencji łacińskiej: „nec Hercules contra plures”, czyli w wolnym tłumaczeniu „i Herkules nie pomoże, kiedy ludzi całe morze” (choć moim ulubionym jest: „i Herkules dupa, kiedy ludzi kupa”). Herkules okazuje się po prostu świetnym wojownikiem oraz dowódcą, któremu pomagają pozostali kompani – równie świetni wojownicy. I jak to w zespole Gwiazda-piosenkarz(Herkules), ma swojego menedżera(Jolaos), perkusistę, basistę, pianistę i flecistę(Autolycus, Amphiarus, Atalanta, Tydeus). Pojedynczo wypadają blado, a współpracując mogą pokonać nawet największego potwora(słynne 12 prac, armia rebeliantów).
Zdjęta skóra z Nicole Kidman
Mocno pobocznym tematem wziętym na warsztat jest public relations i propaganda. Z jednej strony jest ten pozytywny, ukazany w zabawnym tonie projekt budowy wizerunku Herkulesa. Z drugiej król Tracji wykorzystuje czarny PR, fałszując prawdziwy przekaz wydarzeń w jego kraju, na który nabierają się nasi główni bohaterowie.

Trzeba przyznać, że Dwayne Johnson ostatnimi czasy co raz lepiej wypada w filmach, lecz nie jest to może tak spektakularny występ jak w Pain & Gain. Zdecydowanie częściej powinien grać takich łagodnie usposobionych twardzieli. Na plus zaliczam zatrudnienie europejskich aktorów: I. B. Berndal wygląda jak młodsza wersja Nicole Kidman, Aksel Hennie(Łowcy Głów!) nic nie mówi, ale jego tajemniczą postać chce się go oglądać cały czas. A ten jego dziecięcy, radosny uśmiech? Klasa. McShane, świetny aktor, kolejny raz potwierdza swoją renomę. Najgorzej wypada Erysteusz - Fiennes. Nie bardzo rozumiem tej kreacji, takiego zniewieściałego Francisa Underwooda. Bo co, jego postać jest z Aten? Król Kotys(J. Hurt zawsze na propsie) – jak tylko słyszałem imię, to cały czas oczyma wyobraźni widziałem Ryszarda Kotysa, czyli serialowego Paździocha. A na koniec, w ramach ładnej dekoracji i matki Herkulesa wystąpiła modelka z Polski - Karolina Szymczak.

Pójście do kina na taki film jest obarczone dużym ryzykiem wyrzucenia pieniędzy w błoto, więc czy warto go w końcu obejrzeć teraz, gdy pojawił się na innych nośnikach? Według mnie jak najbardziej, jest to niezłe kino przygodowe, łatwe i przyjemne, lekko inspirujące się Gladiatorem czy Troją. Nastawcie się na czystą, niczym nieskrępowaną rozrywkę.


OCENA (1-5): 3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...