Herkules (Hercules)
USA, 2014
Reżyseria: Brett Ratner
Herkules to mityczny superbohater, nic więc
dziwnego, że współczesne kino amerykańskie na gwałt szukające nowych postaci
sięgnęło w końcu i po niego. Okazał się tak rozchwytywany, że powstały aż dwa
filmy w jednym roku. Jedno mogło być pewne: na pewno będzie to o niebo lepszy Herkules niż ten Harlinowski gniot,
który jest według mnie najgorszym filmem osadzonym w starożytności i jednym z
najgorszych w ogóle. W przypadku omawianego filmu twórcy nie musieli nawet sięgać
po mitologię, gdyż pod ręką mieli komiks. Najwidoczniej Amerykanie muszą
przerobić wszystko na „obrazki z chmurkami”. Zatem jest to kolejny po serii
„300” film o starożytności bazujący na komiksie. Herkules dodatkowo wpisuje się
w trend demitologizowania postaci, urealniania lub budowania od nowa dawnych opowieści.
I tak oto w filmie przedstawiono nam losy
trupy wędrownych najemników o nazwie „Herkules”, która za odpowiednią ilość
złota przyjmuje kolejne zadania. Oprócz największej gwiazdy, czyli Herkulesa w
skład zespołu wchodzą: Autolycus, Amphiarus, Atalanta, Tydeus, i Jolaos. Ten
ostatni odpowiada za reklamę wyolbrzymiając słynne dwanaście prac Herkulesa i powielając
pogłoski o jego boskim pochodzeniu. Pewnego dnia zgadzają się pomóc Królowi
Kotysowi z Tracji zdławić rebelię. Jest to zupełnie nowa historia, a to co znamy ze szkoły, zostało przedstawione w mocnym skrócie na samym początku filmu.
Herkules to MY! |
Film twórczo podchodzi do słynnej sentencji
łacińskiej: „nec Hercules contra plures”, czyli w wolnym tłumaczeniu „i
Herkules nie pomoże, kiedy ludzi całe morze” (choć moim ulubionym jest: „i
Herkules dupa, kiedy ludzi kupa”). Herkules okazuje się po prostu świetnym
wojownikiem oraz dowódcą, któremu pomagają pozostali kompani – równie świetni
wojownicy. I jak to w zespole Gwiazda-piosenkarz(Herkules), ma swojego
menedżera(Jolaos), perkusistę, basistę, pianistę i flecistę(Autolycus,
Amphiarus, Atalanta, Tydeus). Pojedynczo wypadają blado, a współpracując mogą
pokonać nawet największego potwora(słynne 12 prac, armia rebeliantów).
Zdjęta skóra z Nicole Kidman |
Mocno pobocznym tematem wziętym na warsztat
jest public relations i propaganda. Z jednej strony jest ten pozytywny, ukazany
w zabawnym tonie projekt budowy wizerunku Herkulesa. Z drugiej król Tracji
wykorzystuje czarny PR, fałszując prawdziwy przekaz wydarzeń w jego kraju, na
który nabierają się nasi główni bohaterowie.
Trzeba przyznać, że Dwayne Johnson ostatnimi
czasy co raz lepiej wypada w filmach, lecz nie jest to może tak spektakularny
występ jak w Pain & Gain.
Zdecydowanie częściej powinien grać takich łagodnie usposobionych twardzieli. Na
plus zaliczam zatrudnienie europejskich aktorów: I. B. Berndal wygląda jak
młodsza wersja Nicole Kidman, Aksel Hennie(Łowcy Głów!) nic nie mówi, ale jego tajemniczą
postać chce się go oglądać cały czas. A ten jego dziecięcy, radosny uśmiech?
Klasa. McShane, świetny aktor, kolejny raz potwierdza swoją renomę. Najgorzej
wypada Erysteusz - Fiennes. Nie bardzo rozumiem tej kreacji, takiego zniewieściałego Francisa Underwooda. Bo co,
jego postać jest z Aten? Król Kotys(J. Hurt zawsze na propsie) – jak tylko słyszałem
imię, to cały czas oczyma wyobraźni widziałem Ryszarda Kotysa, czyli
serialowego Paździocha. A na koniec, w ramach ładnej dekoracji i matki
Herkulesa wystąpiła modelka z Polski - Karolina Szymczak.
Pójście do kina na taki film jest obarczone
dużym ryzykiem wyrzucenia pieniędzy w błoto, więc czy warto go w końcu obejrzeć teraz, gdy pojawił się na
innych nośnikach? Według mnie jak najbardziej, jest to niezłe kino przygodowe,
łatwe i przyjemne, lekko inspirujące się Gladiatorem czy Troją. Nastawcie się na
czystą, niczym nieskrępowaną rozrywkę.
OCENA
(1-5): 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz