Kick
Indie, 2014
Reżyseria: Sajid
Nadiadwala
Pamiętacie produkcję indyjskiego filmu w Warszawie,
o której informowały media, jakby to był nowy polski hit? Oto właśnie artykuł o
niej. Gdy pojawił się zwiastun, polscy internauci w mgnieniu oka wyłapali
pewien niewinny szczegół. Gdy z Mostu Gdańskiego spada autobus, widać tam pewną
rurę, z nieprzychylnym byłemu premierowi (obecnie na emigracji) napisem. Zawsze
jak przejeżdżam tamtędy tramwajem, to nie mogę powstrzymać się przed
zerknięciem w szybę, by spojrzeć choć na chwilę na to mało wyszukane, acz teraz
będące swoistym miejskim mitem,
graffiti. Niestety w filmie napis wymazali L
Z ciekawości sprawdziłem ile filmów z Indii
obejrzałem. Wiedziałem, że niezbyt wiele, gdyż specjalnie nie zachęcały mnie
obejrzane fragmenty niektórych produkcji oraz słaba renoma tamtejszego kina. Okazało się, że seans „Kick” był moim trzecim
spotkaniem z kinematografią Bollywood. Czy film zmieni moje zdanie? Czy da się już to
oglądać, czy nieprzekonanych „Kick” nie przekona? Przed wami superprodukcja, która święciła triumfy w
indyjskim box offisie, a łącznie zarobił do tej pory 61 milionów dolarów.
Dla europejskiego widza stężenie bollywoodzkiego
kiczu może być ciężkostrawne. Na wikipedii określono film jako „action-thriller romantic comedy”, co i tak
nie oddaje pełnego obrazu. Sam film zaczyna się jako komedio-romans z
fragmentem animacji i jest to najlepsza część „Kick” posiadająca atomowy
ładunek lekkiego i pozytywnego humoru. Potem seans przemienia się efekciarski film akcji(te pościgi i wybuchyJ) z
elementami kryminału. A żeby nie było za
wesoło dodano w kulminacyjnym momencie ponury dramat o służbie zdrowia i
korupcji. W tym całym Misz-maszu każda część otrzymuje jeszcze obowiązkowy
pełnoprawny teledysk, czyli tańce i śpiewy.
Shaina
Mehra(Jaqueline Fernandez), Himanshu Tyagi(Randeep Hooda) i Devi Lal Singh(Salman
Khan) – te trzy postaci znajdują się w centrum fabuły. Shaina mieszka i
pracuje(psychiatra) w Warszawie. Pewnego dnia odbiera z lotniska kolegę z
dzieciństwa - Himanshu, który jest policjantem. W czasie podróży SKM-ką
opowiadają o swoich namiętnościach. Ona o ukochanym Devi, który jest
uzależniony od adrenaliny, a stała praca go nudzi. Próby ustatkowania go
spaliły na panewce i pewnego dnia po kłótni odszedł w siną dal. Himanshu zaś opowiada
o pewnym złodzieju „Devil”, którego nie może schwytać. Jeśli zastanawiacie się,
czy Devi i DeviL to ta sama osoba, to … macie rację. Scenarzyści nie
napracowali się zbytnio przy wymyślaniu ksywki. W Warszawie ma się odbyć pewien
bal charytatywny i to na niego Devil chce się dostać, by zabrać sporą ilość
gotówki.
Dworzec Centralny taki zrewitalizowany, wow. |
Przemianę Devi’ego z lekkomyślnego zawadiaki w cichego bohatera kradnącego w imię
biednych należy raczej przemilczeć. Fragment, który miał w zamierzeniu stanowić
cios w widza, tak naprawdę pomimo poważnego tonu jest wyłącznie groteskowy. W
ogóle cała fabuła jest dosyć głupkowata i nie ma się co doszukiwać w niej
większego sensu. Gdyby całość była w tonacji początkowej części filmu, to dałoby się to
przełknąć jako parodię kina akcji(scena w przewidywania ciosów jak pojazd po Downey’owskim
Sherlocku Holmesie), lecz gdy ujawniane są motywacje indyjskiego Janosika
wszystko się psuje, a my czujemy, że
ktoś chce manipulować naszymi emocjami w sposób łopatologiczny.
Aktorstwo w „Kick”
jest całkiem przyzwoite. Oczywiście obsada ma głównie ładnie wyglądać, a
dopiero potem grać. Męskie oko z zadowoleniem przyjmie oglądanie na ekranie
Jaqueline Fernandez, która również zaprezentowała się nieźle pod względem
aktorskim(ale mogę być nieobiektywny). Natomiast nie jestem pewien czy kobiety w
Polsce z podobnym entuzjazmem będą patrzeć na Salmana Khana, który jest jedną z
największych gwiazd Bollywood. Bardziej europejsko wygląda R. Hooda i to jego
obstawiam, jako faworyta kobiecej części publiczności.
A Warszawa?
Głównie ujęta w pocztówkowych ujęciach. Mamy Pałac Kultury, Stadion Narodowy,
Plac Zamkowy, Park Saski, Dworzec Centralny. Jest też troszeczkę propagandy: tramwaje są nowoczesne,
SKM-ki pędzą jak TGV, a Metrem „wszędzie dojedziesz najszybciej”, jak mówi
siostra głównej bohaterki. Słynny rajd po Warszawie jest sprawnie
nakręcony. Pośmiać się można, że
wchodząc do podziemi przy Metrze Centrum wychodzi się na Plac Teatralny albo
jakim cudem Autobus znalazł się po praskiej stronie Mostu Gdańskiego, skoro
cała akcja działa się po drugiej stronie Wisły. Ale to szczególiki nie
wpływające na odbiór tej sekwencji wśród osób spoza Warszawy. Nie wiem czy świadomie, ale uchwycono również pewną polską specyfikę, czyli remonty na nowych drogach.
Jak na prawie 2 i ½ godziny otrzymaliśmy
stanowczo za dużo. Początkowo wysokie tempo filmu pod koniec zupełnie oklapło i
mojego znużenia nie uratowała nawet ostatnia sekwencja pojedynków. Film
obejrzeć można jako ciekawostkę filmową związaną z Polską. Nie należy się
nastawiać na wielkie kino, tylko bardziej tak jak na „Szybkich i Wściekłych”
lub „Adrenalinę”, pamiętając jednak o specyfice kina Bollywood i blockbusterów
w ogóle. A co do pytania postawionego na początku to postanowiłem, że kiedyś
urządzę minimaraton z Bollywood.
P.S
1) Twórcy postanowili również nawiązać do kilku
hollywoodzkich filmów. I tak mamy kopię plastikowego pistoletu z filmu „Na
linii ognia” oraz pewien polski policjant nazywa się „Lebowski”.
2) Ponoć stołeczny Ratusz będzie rozdawał w listopadzie darmowe wejściówki na pokazy Kick. Polujcie!
OCENA(1-5): 2,5
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz