Lucy
Francja -
2014 r.
Reżyseria:
Luc Besson
Lucy, najnowszy film Luca Bessona, okazał się
jednym z najbardziej kontrowersyjnych tytułów roku. Powodem okazał się punkt
wyjścia całej historii, czyli teza o niskim procencie wykorzystania mózgu przez
nasz gatunek. Część, głównie filmowych „racjonalistów-naukowców” przeklęła
film, a reszta twierdziła, że jest to niezłe kino akcji z prostym przekazem i powrót
do żywych Luca Bessona. Ja po seansie Lucy przyłączam się do tej drugiej grupy.
Brak naukowej wiarygodności, przedstawianych
z pełną powagą przez Morgana Freemana hipotez, zrekompensowały całkowicie plusy
filmu, których jak dla mnie jest całkiem sporo. Film broni się dzięki akcji,
pomysłom reżyserskim oraz aktorom. Zaczynając od tych ostatnich, Scarlett
Johansson w tytułowej roli hipnotyzuje. Z przerażonej studentki zamienia się w
wszechmogącego „robota”. Ogromną podzielność uwagi bohaterki przedstawia w
sposób mechaniczny, oderwany od rzeczywistości, która w jej mniemaniu jest mało
ważna. Kolejny raz potwierdza również, że razem z Zoe Saldaną walczą o koronę
królowej kina akcji. Oprócz niej jest Morgan Freeman, jak zawsze w roli mędrca
oraz jako antagonista, jeden z najlepszych koreańskich aktorów Min-sik Choi. Ja
jako fan tamtejszych produkcji z uśmiechem na ustach obserwowałem, jak jego
postać pojawia się po raz pierwszy z całą zakrwawioną twarzą(niczym z Oldboya)
albo scenę tortur(Ujrzałem diabła). Jego wątek jest swego rodzaju ukrytym hołdem,
dla tej azjatyckiej kinematografii.
Lucy w niektórych scenach jest monumentalna,
rozbuchana do granic możliwości. Mamy niczym jak w Interstellar kontrolę czasu,
kosmiczne zdjęcia, powrót do przeszłości, ba początku świata. Co ciekawe nie ma
patosu i szpanu jak w najnowszej produkcji Nolana. Kinomani znajdą też
podobieństwa z Matrixem czy Transcendencją. Besson korzysta również ze swoich
doświadczeń i wprowadza w czasie wątku paryskiego, sceny pościgów jak z Taxi
czy Transportera(czyli to co było w nich najlepsze). Szkoda, że film trwa tylko
ok. 90 minut i nie jest superprodukcją, bo z większym budżetem dostalibyśmy
pewnie dłuższą i konkretniejszą wizję.
Śmiało napisać mogę: „taką piękną bujdę
obejrzałem”. Nie sądziłem również, że w filmie o mózgu, będę mógł użyć sformułowania
„odmóżdżacz”. Bo wiadomo złośliwie można napisać, że wraz z planszami
informującymi o wzroście procentowym wykorzystania mózgu Lucy, to twórcom i
widzom ten poziom się obniża. Jednak podobała mi się forma realizacji, gra
aktorów, brak zahamowań reżysera przed kosmicznymi wręcz scenami. To się po prostu
dobrze ogląda i śmiało dopisuję do listy guilty
pleasures-grzesznych przyjemności.
P.S
A tak w ogóle to Lucy jest prequelem "Her" S.Jonze'a :)
P.S
A tak w ogóle to Lucy jest prequelem "Her" S.Jonze'a :)
OCENA (1-5): 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz