Bitwa
o Sewastopol
Ukraina, Rosja – 2015 r.
Reżyseria:
Siergiej Mokrycki
Internet to siedlisko
domorosłych ekspertów, którzy naginają rzeczywistość do swoich potrzeb i
ciasnych umysłów. Dlaczego tak zaczynam swoją recenzję filmu? Bo przeraziłem
się czytając komentarze pod filmem na Filmwebie. „Rosyjskie kino wojenne”, „kacapska
propaganda”. To treść niektórych tytułów. Najwidoczniej w Polsce każdy film
przedstawiający Armię Czerwoną, w którym aktorzy mówią po rosyjsku, musi z
automatu otrzymać łatkę kina spod ręki późnej Leni Riefenstahl. Szkoda, że
żadna z osób na forum nie pomyślała, aby poszukać jakichkolwiek informacji w Internecie.
Gdyby tylko to uczynili dowiedzieliby się, że to nie film rosyjski, a głównie
ukraiński. Wkład rosyjskiego Ministerstwa Kultury do budżetu wyniósł tylko ok.
20% z 5 milionów dolarów. Reżyserem jest Mokrycki Rosjanin, ale urodzony i
wychowany na Ukrainie(wtedy ZSRR), w główną bohaterkę wciela się Rosjanka(Yulia
Peresild) ale obsada jest ukraińsko-rosyjska. Film oczywiście posiada, jak
większość filmów wojennych, pierwiastek propagandowy, ale nie jest on tak
prymitywny jak chociażby w takim „Stalingradzie” Bondarczuka. Bo czy w propagandowym
filmie pojawiłaby się scena z dysydentem rosyjskim, który przypomina o agresji
ZSRR na Polskę i Finlandię w 1939 r.?
Prace nad filmem zaczęły się w
2012 r. kiedy w stosunkach ukraińsko-rosyjskich nie było obecnych dziś napięć.
Konflikt trwający od 2014 r. wywołał sporo komplikacji oraz wymusił wiele zmian
w produkcji, włącznie ze zmianą lokacji z Krymu na Odessę, ale ostatecznie
udało się twórcom dokończyć film. W kwietniu 2015 r. trafił do kin w Rosji i na
Ukrainie, ale pod różnymi tytułami. Rosjanie dystrybuowali „Bitwę o Sewastopol”,
Ukraińcy zaś „Niezniszczalną”. Żeby było jasne, oba tytuły nie zostały wybrane
przypadkowo.
Zatem nie jest to kiczowaty
film propagandowy na zlecenie Kremla mający legitymizować pretensje
putinowskiego reżimu do Krymu. Niestety film Mokryckiego stał się ofiarą konfliktu
i obiektem takich interpretacji. W zamiarze twórców Pawliczenko miała być
pomostem, wspólną bohaterką obu Narodów. Tak jak wspominałem wcześniej w
filmach wojennych gloryfikuje się swoją armię i wystawia laurkę żołnierzom. Tu też
nie jest inaczej. Dochodzi nawet do małego paradoksu, gdzie wszystkie
prezentowane potyczki kończą się wiktorią czerwonoarmistów, a mimo to
przegrywają wojnę i muszą ciągle się wycofywać. Na tej laurce pojawiają się
również brudy, które nie spodobały się części
rosyjskiej widowni, która widzi w tym filmie szkalowanie dobrego imienia
weteranów. Argumenty, którymi się posługują są w Polsce znane i wykorzystywane,
a odnoszą się do picia wódki, wątków miłosnych ale i do sceny, w której oficer polityczny
zmusza ledwo żywą Pawliczenkę do zrobienia propagandowego zdjęcia.
Sam film to przede wszystkim
historia żołnierki, która musiała poświęcić swoją kobiecość na ołtarzu ojczyzny
i stać się bezlitosną maszyną do zabijania, za której plecami chronią się
mężczyźni. Pawliczenko zawsze jest na pierwszej linii frontu. Najpierw tym
wojennym, potem dyplomatycznym, gdy w USA ma zabiegać o uruchomienie drugiego frontu
w Europie. Fabuła „Bitwy…” dzieli się bowiem na trzy naprzemiennie występujące
plany czasowe. Są to lata studencko-wojenne(39-42), wizyta w USA(42) oraz
przyjazd pani Roosvelt do Rosji w 1957 r.
Konfudujący będzie więc
międzynarodowy tytuł pożyczony od Rosjan. Bo jeśli liczysz na produkcję na
kształt „Wroga u Bram” albo tego nieszczęsnego „Stalingradu”, czyli akcję wokół
obrony jednego miasta, to będziesz wielce zdziwiony. Bo „Bitwa o Sewastopol” to
wyłącznie biografia najlepszej radzieckiej snajperki. Ukraiński tytuł zdecydowanie lepiej
odzwierciedla to co widzimy w filmie, bo snajperce wielokrotnie udaje się
oszukać śmierć. Samej bitwy o Sewastopol jest niewiele. Pawliczenko swoje
wojenne skalpy i przydomek „Pani Śmierć” zdobywa w czasie wcześniejszych bitew
i obrony Odessy, a sporą część bitwy o krymskie miasto, która trwała ponad rok,
przeleżała w szpitalu. Niewiele jest również pojedynków snajperskich. Przeważa
dramat jednostki i poboczne wątki miłosne, niż dramat społeczności, więc i scen
batalistycznych jest niewiele. Te stworzone oceniam pozytywnie, gdyż udanie
łączą efekty komputerowe z realizmem spod znaku „Szeregowca Ryana”.
Najpierw poznajemy Ludmiłę,
jako dziewczynę, która zabiega o względy surowego ojca. Ten jest wiecznie z
niej niezadowolony, gdyż jak się dowiadujemy pragnąłby zrobić z niej coś na
kształt „babochłopa”, a nie studentkę historii. Dziewczyna szuka drogi, by
zdobyć jego uznanie, a nie wie, że byłaby ulubienicą Grzegorza Brauna, gdyż perfekcyjnie
wypełnia 2 z 3 filarów jego programu – szkołę oraz strzelnicę. Relacje z ojcem
wpłyną na jej późniejszy charakter, kiedy sama stanie się oschłą kobietą, pozbawioną
czułości maszynę, w której o dziwo co rusz będą zakochiwać się kolejni
przełożeni.
Jednak w ogólnym rozrachunku
jest to dość konserwatywny film i pomimo opowiedzenia historii o silnej i
niezależnej kobiecie nie wpisuje się raczej w feministyczny nurt jak najnowszy „Mad
Max”. Nie tylko dlatego, że nie przeszedłby testu Bechdel, bo dwie kobiety wymienione
z imienia rozmawiają głównie o mężczyznach. Jest tak, gdyż z filmu wybrzmiewa raczej
zawoalowane stanowisko, że pole bitwy to nie miejsce dla żadnej kobiety.
Zaskakiwać może także
przedstawienie przedwojennego ZSRR, jako krainy iście arkadyjskiej, pełnej
szczęśliwych ludzi i pięknych kwiecistych placów, a nie biedy i terroru. W
kontekście wielkiego głodu na Ukrainie jest to dość karkołomny pomysł, ale wezmę
jednak w obronę taką sielankową wizję, gdyż wywodzi się ona z kina
amerykańskiego, a miała za zadanie pokazanie kontrastu między pokojem a wojną,
czyli najgorszym możliwym czasem dla ludzi.
A jeszcze najważniejsze, czy
jest to w ogóle dobry film? Dla mnie nie. Pojawia się kilka fajnych fragmentów,
jak scena zepsutego wesela, ale królują głównie klisze z filmów wojennych, narracja
podzielona na 3 plany czasowe szwankuje, historii brakuje duszy, jest nudno i
przesadnie melodramatycznie. Irytują również sztuczne próby reżysera wymuszania
na nas współczucia i żalu.
Bitwa o Sewastopol to prostu przeciętny film wojenny, którego największym atutem są zdjęcia, scenografia
oraz efekty. Możliwe, że komplikacje wynikłe z konfliktu na Ukrainie były
powodem, że film wygląda na nie do końca spełniony i montowany w pośpiechu. Ścieżka
dźwiękowa wykorzystuje melodie współczesne podobnie jak w polskim „Mieście 44”.
Budżet posiadały podobny, lecz nasz film zdecydowanie przebija
ukraińsko-rosyjską koprodukcję.
OCENA
(1-5) = 2,5
Recenzja po mojej myśli: film mierny, ale się ogląda. Aktorka grająca Ludmiłę ma silną osobowość aktorską(nie mylić z grą), co dodatkowo mobilizuje do śledzenia fabuły. Oglądałam kopie z napisami, fatalny błąd gramatyczny: "mi" w pozycji akcentowanej nie do przyjęcia , powinno być "mnie". Np. taki kwiatek "Mi się to zdarzyło" ! Przecież to aż zgrzyta jak żelazo po szkle(Pan Tadeusz). No to hejka! Katamaryna
OdpowiedzUsuńBłędy w tłumaczeniach to wiadomo domena napisów internetowych, im mniej zdolny tłumacz, a do tego dyslektyk, jeszcze nagli go czas.... to potrafi obrzydzić cały film, bo rzucasz gromy w myślach w trakcie seansu na jakiegoś gostka co poświęcił swój czas, ale nie powinien się za takie rzeczy zabierać. Coś jak większość polskich piłkarzy :P
UsuńAle ja się recenzjami tłumaczeń nie zajmuję i nie zamierzam :)
Pozdrawiam również :)
Recenzja fatalna. Co ma wspólnego z Pawliczenko pan Grzegorz Braun? Antyrosyjskość wyssana z telewizora przysłania możliwość zdrowej oceny. "Niewiele jest również pojedynków snajperskich" - a co to? Western snajperski????
OdpowiedzUsuńNie wiem czy to z automatu kopiuj-wklej komentarz, czy "Anonimowy" czytał/a recenzję?
UsuńAle tak na wszelki wypadek, żeby nie czytać od nowa recenzji, tylko komentarz:
a) G. Braun i jego postulat sztandarowy postulat "szkoła, strzelnica, kościół" w 2/3(bo ZSRR ateizm oficjalnie itp.) odzwierciedla wychowanie głównej bohaterki filmu. Taki polski "inside-joke".
b) Szukanie mojej antyrosyjskości na podstawie tego tekstu to nadinterpretacja. Natomiast karkołomnym zadaniem jest popierać rosyjską władzę i propagandową kinematografię (Stalingrad).
A zdrowa ocena to niby jaka? Taka gdzie są same plusy filmu?
c) Jeśli się robi film o snajperach, to wypadałoby oddać w większym stopniu ich metody pracy, a nie umizgi na łąkach. W końcu zabiła te ponad 300 osób. A robienie z tego skrótowej sekwencji scen to lekkie nieporozumienie.
Chciałbyś opowieści o 309 zabójstwach tej bohaterki Związku Radzieckiego? Hmm. Karkołomne oczekiwanie. Putina popiera większość obywateli Rosji. To, że ty nie - to nie problem widzów. I Rosjanie chyba mało się twoją opinią na temat pana Putina przejmują. Reżymem idzie bardziej nazwać władców Polski, a z pewnością USA, gdzie "demokracja" jest na sztandarach - a w rzeczywistości próżno by jej szukać. Grzegorz Baun to nieudany egzemplarz z serii humanoidów o kodzie produkcyjnym: Macierewicz-Tusk (terminologii natowskiej nie znam). Kiepska to proteza i nawiązanie, nawet jeśli złośliwe.
UsuńNie musisz go zatwierdzać.
Usuń