czwartek, 30 kwietnia 2015

Saga Wikingów (Northmen: A Viking Saga) - 2014 r. - recenzja

Saga Wikingów (Northmen: A Viking Saga)
Niemcy, RPA, Szwajcaria – 2014 r.
Reżyseria: Claudio Fäh




Wikingowie nie są częstymi gośćmi na kinowych ekranach. Dopiero sukces serialowych Wikingów spowodował ożywienie w tej materii. Wznoszącą falę postanowili wykorzystać producenci  z Niemiec, Szwajcarii i Republiki Południowej Afryki. Świetny film spreparować mieli Claudio Fäh, Matthias Bauer, Bastian Zach, którzy znani są z takich filmów jak „Wycieczka bez powrotu”, „Coronado”, „Człowiek Widmo 2” i „Snajper: Kolejne starcie” . Jeśli nic wam te filmy nie mówią, nie martwcie się. Też ich nie znam. Jak się można domyślać po CV tych panów, „Sagą Wikingów” również nie awansują do wyższej ligi filmowców. Natomiast co skusiło dystrybutora by wpuszczać ten film – typowego straight-to-dvd - do kin?  Jedyny niecny pomysł jaki przychodzi mi do głowy to fakt, iż skończył się 3 sezon serialu kanału History, więc dla tych tęskniących zafundowano mały prezent, który raczej okaże się papochajzerowym Zonkiem.

Film opowiada o grupce Wikingów, która została wypędzona ze Skandynawii i udała się w kierunku osad na brytyjskiej ziemi. Morze nie było jednak spokojne, więc ich łodzie roztrzaskują się, a ocaleni ze sztormu budzą się na plaży, w miejscu im nieznanym. Na domiar złego napotykają konwój wojskowy, z którym toczą zwycięską bitwę. Następnie odkrywają, że w pojeździe skrywa się szkocka księżniczka, którą to Wikingowie postanawiają porwać, aby uzyskać okup od jej rodziny. Król zamiast pieniędzy wysyła za nimi oddział specjalny – karpackich Wilków.

Film składa się praktycznie z samych wad. Opiszę je jednak pobieżnie, bo nie wypada znęcać się nad mało lotnymi filmowcami. „Sagę Wikingów” niszczy od środka fatalna fabuła, pełna najgorszych klisz oraz absurdalnych pomysłów i rozwiązań. Tutaj spokojnie można walczyć drewnianym kijem przeciwko mieczowi, księżniczka ma nadprzyrodzone moce, pościg konny nie może dopaść piechurów, różne nacje rozmawiają swobodnie, a skoki w przepaść w burzliwą toń kończą się szczęśliwie. Szkoda, bo scena sztormu rozpoczynająca film zapowiadała całkiem przyzwoite kino. Jednak im bliżej finału tym przyjemność z seansu spada na łeb na szyję, by w kulminacyjnych chwilach, w zamiarze dramatycznych, widz pękał ze śmiechu, a ręka mimowolnie uderzała z plaskiem o czoło. „Saga Wikingów” to przecież kino przygodowe, a więc powinna dostarczać efektownych scen pościgów, pomysłowych ucieczek, ogólnie pompować adrenalinę w nasze żyły. Niestety większość budżetu zjadła prawdopodobnie wspomniana scena sztormu, bo co rusz pojawiają się scenariuszowe przestoje, w postaci jakiejś pary bohaterów, w układzie Poganin - Chrześcijanin, znajdujących czas na poważne rozmowy o wierze albo umieraniu.

Nic dobrego nie da się napisać także o aktorstwie. I w tym przypadku upatrywałbym głównego winnego w postaci scenariusza, aniżeli aktorów. Tu prawdopodobnie i zdobywcy Oscarów nic by nie pomogli. Jesteśmy zmuszeni więc oglądać nieporadnych, ale przypakowanych aktorów z Tom’em Hopper’em na czele. Są więc postaci kompletnie nijakie (większość), koszmarne jak wojowniczy mnich(Ryan Kwanten) i księżniczka(Charlie Murphy) oraz po prostu bytujące na ekranie(np. Ken Duken). Na specjalne wyróżnienie zasługuje jednak Ed Skrein, który spartaczył aktorsko swoją postać najemnika „Wilka z Karprat”. W jego głowie zapewne przebiegł następujący proces myślowy: gram groźną postać, będę robił groźne miny. Niestety w praktyce grymasy na jego twarzy bliższe są osobom z problemami żołądkowymi. Chcecie zobaczyć prawdziwą groźną armię Wilków, to obejrzyjcie „Akademię Pana Kleksa”.

Jeśli dalej myślisz, żeby obejrzeć ten film, bo jesteś masochistą, który lubi gnębić siebie poprzez takie „arcydzieła”, to specjalnie dla ciebie znalazłem dwie zalety „Sagi Wikingów”. Po pierwsze film kręcono w naturalnych lokacjach, a RPA całkiem sprytnie imituje górzystą i deszczową Szkocję. Drugi pozytyw to zdjęcia i przykład jak drony przydają się dodając rozmachu produkcjom o niewysokim budżecie.

„Saga Wikingów” to nie jest  wysokobudżetowe widowisko historyczne, lecz pod względem technicznym potrafi dobrze kamuflować budżetowe braki. Niestety film grzebie kompromitujący scenariusz, toporna reżyseria oraz kiepskie aktorstwo. Chcesz obejrzeć dobrą przygodówkę z motywem ucieczki i osadzoną w kontekście historycznym? Z Wikingami już lepiej „Pathfindera” obejrzeć. Chociaż nie, bo to też męka. Polecam więc przyjrzeć się „Apocalypto” Gibsona, norweskiemu „Flukt” albo koreańskiej „Strzale Wojny”. A w temacie Wikingów najlepiej zostać przy serialu o Ragnarze Lothbroku. Bo „Saga Wikingów” w kinie tylko złupi twój portfel i wcale nie wyśle do filmowej Valhalli.

OCENA (1-5): 1,5



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...