czwartek, 26 maja 2016

Alicja po drugiej stronie lustra (2016 r.)

Alicja po drugiej stronie lustra (Alice Through the Looking Glass)
USA – 2016 r.
Reżyseria: James Bobin
fot. Disney



Rodzina jest najważniejsza

Trudno właściwie stwierdzić jakie artystyczne powody skłoniły filmowców do stworzenia kontynuacji Alicji w krainie czarów. Po seansie filmu w reżyserii Jamesa Bobina ciężko odrzucić myśl, że jedyną motywacją stojącą za tym obrazem była wyłącznie chęć zarobienia pieniędzy na jeszcze znanej marce. Dlatego też widzowi po seansie pozostaną jedynie wątpliwości, które kiedyś na głos wypowiedziały bohaterki słynnego wywiadu na Youtube: „A komu to potrzebne?”

Alicja po drugiej stronie lustra, to właściwie jeden wielki ciąg akcji. Rozpoczyna się on już w pierwszej scenie, w której to Alicja jako kapitan okrętu ucieka wąską cieśniną przed piratami. Później rozczarowana powrotem do ojczyzny i utratą sojuszników w firmie oraz niezrozumieniem w brytyjskiej socjecie, a także ze strony własnej matki, postanawia powrócić do Krainy Czarów. Tam również nie będzie miała lekko, gdyż Szalony Kapelusznik wpadł w depresję, a jedynym ratunkiem jest wykradzenie pewnego urządzenia, które pozwala podróżować w czasie. W momencie, gdy Alicji udaje się ta sztuka film nabiera jeszcze większego tempa. Właściwie nie może być inaczej, skoro panna Kingsleigh ściga się z Czasem we własnej osobie. Następują więc pościgi, bieganiny, a bohaterka skacze z miejsca na miejsce, z daty na datę, poznając przy okazji genezę konfliktu królewskich sióstr oraz losy rodziny Kapelusznika.

Zawrotne tempo nie pozwoli się nudzić podczas seansu, lecz skutkuje ono poważnym brakiem ciekawych bohaterów. Jeśli ktoś nie polubił bezwarunkowo postaci po pierwszej części, to w tej nie ma szans by to nadrobić. Z tego powodu też całość filmu ogląda się raczej beznamiętnie, w czym dodatkowo pomaga bardzo przewidywalna fabuła urozmaicona w finale o najbardziej zużytą filmową kliszę. Tuszując powyższe braki dodatkowo mami się nas efektami prac grafików komputerowych. Pod rządami nowej królowej zmieniła się kolorystyka filmu, która niczym zażycie LSD non-stop atakuje nasze zmysły całą gamą barw. Jedynym mroczniejszym miejscem okazuje się być siedziba personifikacji czasu. Dlatego też wszyscy uczuleni na nadmiar efektów komputerowych w burtonowskiej części i tu będą pomstować na sztuczność i przesadę. Da się to jednak przełknąć i uzasadnić, skoro film rozgrywa się w świecie fantazji. Szkoda, że nowa tonacja wpłynęła również na muzykę filmu, która to składa się wyłącznie ze sztampowych ilustracyjnych orkiestralnych melodii.

Aktorzy z poprzednich części głównie powtarzają swoje role. Alicja dalej ma puszyste włosy i jest nijaka, więc jej sceny równie dobrze mogłaby służyć jako fragmenty reklamy dowolnej marki szamponów. Jest to strata dla filmu o tyle duża, że aktorka klasy Mii Wasikowskiej spokojnie poradziłaby sobie z czymś więcej niż bieganiem, skakaniem i wspinaniem. Z tego powodu też na słowo musimy uwierzyć, że w tym nieustannym galopie przepracowała traumę po utracie ojca. Anne Hathaway i Helena Bonham Carter w najlepsze bawią się swoimi postaciami, choć i tak to Czerwona Królowa kradnie show w każdym momencie, gdy pojawia się na ekranie. Natomiast Johnny Depp, jako Szalony Kapelusznik, dalej błaznuje pod charakteryzacją, ale i pokazuje mroczniejszą stronę swojej postaci. Rola ta zapewne znowu podzieli widownię. Jedni uwielbiają jego zwariowane kreacje, drudzy chcieliby zobaczyć go w „normalnej” roli. Jedno jest pewne. Nie ma chyba obecnie innego aktora, przy którym tak łatwo dałoby się zestawić jako synonim słowo „szalony”, a taka ma być w końcu ta postać. W filmie powracają również wszelkie animowane koty, myszy, psy, stwory i dalej zachowują swój infantylny urok. Natomiast dla wielu zaskoczeniem może być kreacja Sachy Barona Cohena w roli personifikacji Czasu. Jego postać ma wąs jak Borat, akcent jak Bruno, a aktorsko sytuuje się w bliskich okolicach roli w Hugo Martina Scorsese. Brytyjski komik odgrywa swoją postać z gracją oraz z dużymi pokładami, oczywiście jak na warunki konwencji, subtelności. To z nim i o nim pojawiają się najlepsze humorystyczne akcenty w produkcji, które starają się zastąpić groteskowy humor Burtona.

Film Bobbina nie naprawia więc błędów Burtona, a na dodatek tworzy nowe. I jak przystało na Disneyowską produkcję musi znaleźć się miejsce na pewne przesłanie. W Alicji po drugiej stronie lustra do emancypacji bohaterki dołącza się więc morał o wartości rodzinnych relacji. Szkoda więc, że przedstawiono to tworząc sztuczne emocje, w które nie będziemy w stanie uwierzyć. 

Recenzja opublikowana również na portalu Movies Room

OCENA (1-5): 2




2 komentarze:

  1. Zastanawiałam się wczoraj czy wybrać się dziś na ten film, ale odpuściłam. Chyba słusznie :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zależy kto co lubi :) Myślę, że znajdzie sie wielu amatorów Alicji :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...