Epicentrum (Into The Storm)
USA, 2014
Reżyseria: Steven Quale
Kino katastroficzne to obecnie dość podupadły
gatunek w Hollywood. Niby Amerykę ciągle nawiedzają tornada, a filmów o nich w
roli głównej jak na lekarstwo. Mam oczywiście na myśli mainstream, bo powstają
przecież dzieła od wytwórni Asylum czy kanału Syfy, które z racji niedostatków
budżetowych delikatnie pisząc „nie powalają” albo stawiają na kosmiczne
absurdy(„Sharknado”!). Ostatnim i chyba jedynym takim większym filmem był
Twister, czyli film powstały 18 lat temu! Będąc drobiazgowym można dodać, że
przecież członkini grupy X-Men Storm
wznieciła kilka razy poważniejsze wichury albo wspomnieć „Oz: Wielki i Potężny”
i tornado, które umożliwia lot do krainy czarów tytułowemu bohaterowi.
Apokaliptyczne wizje huraganu miał również bohater filmu „Take Shelter”, lecz
to był bardziej dramat psychologiczny, a nie typowy survival. Dlatego z
ciekawością podszedłem do najnowszej filmowej próby kina katastroficznego –
Into The Storm / Epicentrum.
Fabuła skupia się na trzech wątkach. Mamy
łowców burz, którzy chcą nagrać film i sprzedać go z zyskiem, bohatera
zbiorowego – uczniów liceum, którzy odbierają dyplomy oraz samotnie
wychowującego dwóch synów ojca i przy okazji wicedyrektora tegoż liceum.
Oczywiście w trakcie filmu ich losy są połączone, by na koniec postacie
znalazły się w jednym miejscu walcząc o przetrwanie.
Czy zastanawialiście się kiedyś, jak
wyglądałby film wytwórni Asylum/Syfy, gdyby posiadał budżet w wysokości ok. 50
milionów dolarów? Jeśli tak, to wystarczy, że obejrzycie Epicentrum. Schemat
fabuły, aktorstwo, reżyseria, charakterystyka postaci, jak mówiła w reklamach
świnka Dosia: „Nie widać różnicy”. Jedynie posiada efekty specjalne, od których
nie bolą oczy. Bo jak można przerywać wprawioną w ruch machinę katastrofy
wspominkami o zmarłej matce, pouczeniami starego wygi wobec młodego adepta o
strachu, dyskusjami o etyce czy pokazywać wygłupy typowych rednecków, które miały być chyba zabawne. Znalazło się również
miejsce na trochę ekologicznego niepokoju w postaci wykładu o zmianach klimatu
i nasileniu tornad w Ameryce. Największa gwiazda, czyli Richard Armitrage vel
Thorin Dębowa Tarcza, wypada bardzo blado, ale nie dlatego, że nie ma brody.
Jest po prostu tak drewniany, jak przydomek jego postaci z Hobbita. Dodatkowo
prezentuje się jak gorsza wersja Gerarda Butlera.
Clou programu, czyli huragany, twistery i
tornada, wyglądają nieźle. Widać, że nie poskąpiono funduszy dla speców od
efektów komputerowych. Najciekawiej wygląda płonący huragan oraz samoloty samoistnie unoszące się niczym te tworzone z papieru, szkoda więc, że to
jedynie króciutkie fragmenty filmu. Wygląd wyglądem, ale inną kwestią jest
nieudolność reżysera w oddaniu grozy i potęgi tego przykładu działania natury.
Niby coś niszczą(jakąś podrzędną wiochę), czasem ktoś umrze (osoby bez znaczenia), lecz przechodzimy wobec tego obojętnie
nawet w trakcie finału, gdyż dodatkowo od połowy filmu wiemy, co może zdziałać
silna ręka amerykańskiego ojca. Dodatkowo efekt miało wzmóc stylizowanie filmu
na found footage, co nieźle
wykorzystano np. w „Projekt Monster”. Lecz tu było to bardziej oszukiwane ff, chyba że powstał kosmiczny
stabilizator ekranu, któremu żadne kataklizmy nie są groźne.
Nie ma w „Into The Storm” zbyt wielu
pozytywów. Przy tym filmie wystarczy pozostać na etapie zwiastuna, ewentualnie
poszukać na youtubie fragmentów scen z tornadem. A ja będę dalej czekał kolejne
dekady na film katastroficzny z prawdziwego zdarzenia.
P.S
Epicentrum odnosi się jako termin do trzęsień
ziemi, ale u polskich tłumaczy wciąż hula wiatr w głowie.
OCENA (1-5):
1,5
Ło rany, jak mnie ten film wynudził.
OdpowiedzUsuńWynudził mnie tak, że nawet nie chciało mi się wchodzić na Filmweb i go ocenić.
Koniecznie trzeba ocenić! Żeby ocena spadła :) Filmwebowa demokracja to potężna rzecz.
Usuń