poniedziałek, 10 listopada 2014

Into The Storm / Epicentrum (2014 r.) - recenzja

Epicentrum (Into The Storm)
USA, 2014
Reżyseria: Steven Quale



Kino katastroficzne to obecnie dość podupadły gatunek w Hollywood. Niby Amerykę ciągle nawiedzają tornada, a filmów o nich w roli głównej jak na lekarstwo. Mam oczywiście na myśli mainstream, bo powstają przecież dzieła od wytwórni Asylum czy kanału Syfy, które z racji niedostatków budżetowych delikatnie pisząc „nie powalają” albo stawiają na kosmiczne absurdy(„Sharknado”!). Ostatnim i chyba jedynym takim większym filmem był Twister, czyli film powstały 18 lat temu! Będąc drobiazgowym można dodać, że przecież członkini grupy X-Men Storm wznieciła kilka razy poważniejsze wichury albo wspomnieć „Oz: Wielki i Potężny” i tornado, które umożliwia lot do krainy czarów tytułowemu bohaterowi. Apokaliptyczne wizje huraganu miał również bohater filmu „Take Shelter”, lecz to był bardziej dramat psychologiczny, a nie typowy survival. Dlatego z ciekawością podszedłem do najnowszej filmowej próby kina katastroficznego – Into The Storm / Epicentrum.

Fabuła skupia się na trzech wątkach. Mamy łowców burz, którzy chcą nagrać film i sprzedać go z zyskiem, bohatera zbiorowego – uczniów liceum, którzy odbierają dyplomy oraz samotnie wychowującego dwóch synów ojca i przy okazji wicedyrektora tegoż liceum. Oczywiście w trakcie filmu ich losy są połączone, by na koniec postacie znalazły się w jednym miejscu walcząc o przetrwanie.  

Czy zastanawialiście się kiedyś, jak wyglądałby film wytwórni Asylum/Syfy, gdyby posiadał budżet w wysokości ok. 50 milionów dolarów? Jeśli tak, to wystarczy, że obejrzycie Epicentrum. Schemat fabuły, aktorstwo, reżyseria, charakterystyka postaci, jak mówiła w reklamach świnka Dosia: „Nie widać różnicy”. Jedynie posiada efekty specjalne, od których nie bolą oczy. Bo jak można przerywać wprawioną w ruch machinę katastrofy wspominkami o zmarłej matce, pouczeniami starego wygi wobec młodego adepta o strachu, dyskusjami o etyce czy pokazywać wygłupy typowych rednecków, które miały być chyba zabawne. Znalazło się również miejsce na trochę ekologicznego niepokoju w postaci wykładu o zmianach klimatu i nasileniu tornad w Ameryce. Największa gwiazda, czyli Richard Armitrage vel Thorin Dębowa Tarcza, wypada bardzo blado, ale nie dlatego, że nie ma brody. Jest po prostu tak drewniany, jak przydomek jego postaci z Hobbita. Dodatkowo prezentuje się jak gorsza wersja Gerarda Butlera.

Clou programu, czyli huragany, twistery i tornada, wyglądają nieźle. Widać, że nie poskąpiono funduszy dla speców od efektów komputerowych. Najciekawiej wygląda płonący huragan oraz samoloty samoistnie unoszące się niczym te tworzone z papieru, szkoda więc, że to jedynie króciutkie fragmenty filmu. Wygląd wyglądem, ale inną kwestią jest nieudolność reżysera w oddaniu grozy i potęgi tego przykładu działania natury. Niby coś niszczą(jakąś podrzędną wiochę), czasem ktoś umrze (osoby bez znaczenia), lecz przechodzimy wobec tego obojętnie nawet w trakcie finału, gdyż dodatkowo od połowy filmu wiemy, co może zdziałać silna ręka amerykańskiego ojca. Dodatkowo efekt miało wzmóc stylizowanie filmu na found footage, co nieźle wykorzystano np. w „Projekt Monster”. Lecz tu było to bardziej oszukiwane ff, chyba że powstał kosmiczny stabilizator ekranu, któremu żadne kataklizmy nie są groźne.

Nie ma w „Into The Storm” zbyt wielu pozytywów. Przy tym filmie wystarczy pozostać na etapie zwiastuna, ewentualnie poszukać na youtubie fragmentów scen z tornadem. A ja będę dalej czekał kolejne dekady na film katastroficzny z prawdziwego zdarzenia.

P.S
Epicentrum odnosi się jako termin do trzęsień ziemi, ale u polskich tłumaczy wciąż hula wiatr w głowie.


OCENA (1-5): 1,5

2 komentarze:

  1. Ło rany, jak mnie ten film wynudził.
    Wynudził mnie tak, że nawet nie chciało mi się wchodzić na Filmweb i go ocenić.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koniecznie trzeba ocenić! Żeby ocena spadła :) Filmwebowa demokracja to potężna rzecz.

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...