Marco Polo – Sezon 1
USA, 2014 r.
Twórca: John Fusco
Reżyseria: Joachim Roenning, Espen
Sandberg, Daniel Minahan, David Petrarca, Alik Sakharov, John Maybury
Nie ma co owijać w bawełnę. „Marco Polo”,
czyli superprodukcja Netflix za 90 milionów dolarów, jest serialem przeciętnym
i nie dorównuje swoim konkurentom w kategorii wagowej, czyli „Wikingom” oraz „Grze
o Tron”. Nieliczne pozytywy nie są w stanie przebić się przez wady.
Serial przedstawia losy młodego Marco Polo,
który zostaje pozostawiony jako zakładnik na dworze chana Kubilaja. I tu
pojawia się pierwszy poważny błąd, który popełniają scenarzyści. Otóż postać
Marco staje kilka razy w obliczu klasycznej sytuacji „być albo nie być”. Ciężko
jednak ekscytować się, gdy posiadamy, chociaż minimalną wiedzę historyczną.
Przecież wiemy, że ani Marco nie ucieknie, ani nie zostanie zabity, gdyż to
jego początki w nowym środowisku, okres zanim jeszcze zyskał swoją sławę. A
przecież twórcy mieli chyba ambicje stworzenia filmu historycznego, co
odzwierciedlają scenografia, stroje, przedstawione postaci i miejsca. Elementy
scenografii i kostiumy może nie dorównują produkcjom chińskim, ale i tak
stanowią jeden z mocnych punktów serialu. A i przydałoby się ich większa ilość,
niż tylko sale tronowe i łoża.
Do wad zaliczyć należy również większość
bohaterów serialu, począwszy od tytułowego bohatera. I tu winę upatruję wśród
scenarzystów. Otóż zdecydowana większość postaci jest niewiarygodnie poważna,
jakby to były postaci z Szekspira. Albo dumają nad losami państwa albo
wygłaszają niewiarygodnie sztuczne zdania o pseudofilozoficznej głębi i
dramatyczne wykłady. Wszyscy mają tzw. Kije w dupie. Słynny jest stereotyp o
braku poczucia humoru u Chińczyków, ale czy w ich życiu naprawdę nie ma żartów
i radosnych scen? Zatrudnieni w większości trzecioligowi aktorzy z Hollywood
również nie pomagają i często nie odnajdują się w swoich rolach, popadając w
schematy. Niby teoretycznie nie wszystko jest czarno-białe, lecz brakuje niuansowania
postaci, by wydobyć z nich głębię. A tak są tylko pionkami przesuwanymi po
szachownicy. Gra o Tron zrobiła swoje w przypadku kreowania postaci, więc tym
bardziej szkoda, że tak szybko ustawiono Chana Kubilaja, jako tego dobrego, a
kanclerza Jia Sidao, jako złego. Wyjątkiem jest wątek wojowniczej księżniczki
Kutulun, odgrywanej przez południowokoreańską aktorkę Kim Soo-hyun vel Claudia Kim, która bawi
się swoją rolą nie popadając jednak w parodię. Oprócz niej najlepiej prezentuje się Benedict
Wong - Chan Kubilaj, który jako jeden z niewielu decyduje się na bardziej
ekspresyjne ruchy. Najlepsze są jednak jego pomruki, które przywołują rolę Toma
Hardy’ego w Lawless/Gangster. W postaciach najlepiej odnajdują się również Tom
Wu, jako ślepy mnich „100 Oczu” oraz Chin Han, główny przeciwnik, kanclerz Jia
Sidao vel Minister Świerszcz.
Wojownicza księżniczka Kutulun ! |
Nie pasuje mi również kwestia przedstawienia
Marco Polo(Lorenzo Richelmy). Otóż zamiast postarać się przedstawić, go jako
młodzieńca, który krok po kroku odkrywa nową kulturę, świat, zupełnie odmienny
od europejskiego, to po paru odcinkach czuje się jak u siebie, nic go nie
ciekawi, no może oprócz pewnej księżniczki. Ba! świat całkowicie wyjątkowy, bo
tolerancyjny wobec wszystkich kultur, co powinno go szczególnie dziwić.
Zapowiadano również serial z wielkim
rozmachem, o budżecie większym niż większość filmów. Cóż pod względem scen
batalistycznych serial kilka razy podsyca pragnienie, by zostawić widza z
niczym. Cztery razy wojska mongolskie ruszają do boju, lecz scenę bitwy
oglądamy wyłącznie w ostatnim odcinku. Wcześniej jedynie obserwujemy, jak
liczne wojska się przemieszczają, lecz gdy zaczyna się bitwa następuje cięcie
montażowe.
Z tą sprawą, którą teraz poruszę, jako facet,
któremu podobają się Azjatki nie powinienem mieć specjalnych zastrzeżeń. Lecz
częstotliwością scen seksu oraz nagich scen serial ten stara się przerosnąć
produkcje HBO. Można rzec, że odcinek bez seksu to odcinek stracony. Dla
twórców serialu najwidoczniej kultura azjatycka skupia się wyłącznie na dwóch
sprawach: Seksu i Wojny, których symbolem jest scena walki nagiej Mei Lin z
żołnierzami. Szkoda, że kultura i zwyczaje zostały ograniczone do minimum.
Chan Kubilaj i Marco Polo |
W „Marco Polo” jest kilka scen pokazujących
potencjał twórców. Scena halucynacji po haszyszu, bitwa w ostatnim odcinku,
test dziewictwa. Najwięcej z nich miało miejsce dopiero w ostatnim odcinku.
Często mówi się, że o klasie serialu świadczy jego czołówka. W tym przypadku
sprawia złudne wrażenie. Bo „Marco Polo” muzycznie jest właśnie najmocniejszy,
stawiając na orientalne dźwięki i melodie. Z nich najlepiej wspominam piosenki
w czasie napisów końcowych, szczególnie z odcinka 1 i 4.
Marco to film dla osób nieposiadającej żadnej
wiedzy o tym włoskim podróżniku. Inaczej ciężko uwierzyć w ryzyko, któremu
poddawany jest tytułowy bohater. Ciężko nie odnieść wrażenia, że świat Zachodu
jednak nie potrafi wczuć się w klimat świata Wschodu. Miał być rozmach za 90
milionów dolarów, a wyszło raczej kameralnie. Nie jest wybitnie jak w Grze o
Tron i Wikingach, ale nie jest i tak okropnie, jak w Bitwie pod Wiedniem. Na
pewno nie będę czekał w napięciu na drugi sezon, ale pewnie dam mu szansę, bo
Netflix póki co ma u mnie kredyt zaufania.
OCENA
(1-5): 3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz