Mad
Max: Fury Road (Mad Max: Na drodze gniewu)
Australia, USA – 2015 r.
Reżyseria: George
Miller
Prawie 30 lat. Tyle czasu
dzieli „Pod kopułą gromu” oraz „Na drodze gniewu”. Ten czas George Miller
spędził kręcąc: czarną komedię fantasy („Czarownice z Eastwick”), dramat z
serii „prawdziwych historii”(„Olej Lorenza”) oraz poświęcając się kinu
familijnemu(„Babe – świnka w mieście”, dylogia „Happy Feet”). A więc tworząc
filmy będące na antypodach jego wcześniejszej twórczości, trylogii
postapokaliptycznego kina akcji, która uczyniła go sławnym na cały świat. Wielu
zapewne narzekało, iż „nie powinno wchodzić dwa razy do tej samej rzeki”(przy
okazji błędnie rozumiejąc Heraklita z Efezu) i przywoływało w pamięci nową
trylogię George’a Lucasa, trylogię „Hobbita” Petera Jacksona, sequel „Głupiego
i głupszego” braci Farrelly albo powroty aktorów Bruce’a Willisa(„Szklana
pułapka”) i Sylvestra Stallone(„Rambo”). Na nasze szczęście Miller powrócił do
swoich filmowych źródeł i sprawił nam świetne kino. Aż zaczynam wierzyć, że
inni twórcy wracający do swoich klasyków nie zawiodą – np. Kevin Smith i jego
„Clerks 3” albo Ridley Scott i „Łowca androidów 2”(chociaż w tym przypadku R.S
odpowiada wyłącznie za scenariusz).
„Mad Max: Na drodze gniewu”
dzięki fantastycznym zwiastunom przedstawiał się jako nietuzinkowa produkcja,
co najmniej wybitna wizualnie. Nie miałem żadnych wątpliwości, aby umieścić
nowy film Millera na blogowej liście najbardziej oczekiwanych. Przyszedł w
końcu upragniony seans i potwierdzam wszechobecne opinie, gdyż jest kilka
rzeczy, którymi można się zachwycić.
Nowy „Mad Max” to przede
wszystkim jeden monstrualny pościg, który w aktualizowanych rankingach
„najlepszych pościgów filmowych wszechczasów” będzie zajmował wysoką, o ile nie
pierwszą lokatę. Sam nie jestem szczególnym fanem tego typu atrakcji w filmach,
może dlatego, że najczęściej są takie same, sztampowe i przewidywalne. Sam
pomysł i wygląd maszyn to oczywiście powtórka z poprzednich odsłon przygód Maxa
Rockatansky’ego. Tam również w pustynny pył zamieniały się krwawiące ogniem
pojazdy i zapewne właśnie tak wyglądałby „Wojownik szos”, gdyby w latach
80-tych istniały obecne możliwości i Miller miał podobny budżet. Natomiast na tytułowej „Drodze gniewu” nie
zdarzają się wyłącznie kraksy pojazdów. Pościg okazuje się nie tylko rajem dla
kaskaderów, ale i dla widza. Millerowi należy się hołd, gdyż sprawił, że z
wypiekami na twarzy oglądamy jak postapokaliptyczne maszyny jadą prosto! Bo
pustynia to bezkresny ocean piasku, a nie miasto, pełne uliczek, zakrętów.
Wyścig uatrakcyjniają więc pomniejsze potyczki o fantastycznej choreografii,
wystrzałowe pomysły (postapokaliptyczna armia z orkiestrą!), świetne połączenie
plenerów oraz efektów specjalnych oraz ciągłe rozwijanie przedstawianego
uniwersum.
Max A.D 2015 ma również nową twarz
w osobie Toma Hardy’ego. Wiąże się to z
tym, że z ekspresyjnego, w wersji Mela Gibsona, został przemieniony w
mrukliwego i stonowanego. Może dlatego pojawiają się narzekania, że nie jest
postacią pierwszoplanową. Cóż Max mówi mało, głównie mruczy(powtórka Hardy’ego
z „Lawless”?) oraz występuje w roli pomocnika Furiosy. Dodajmy do tego całą
galerię dziwaków z filmu i nic dziwnego, że Max może się mało wyróżniać, a
przydomek „Mad” [(pl.) szalony] wręcz
mało adekwatny. Pomimo nawiedzania go przez duchy przeszłości wydaje się być
najnormalniejszym gościem w tym pokręconym świecie. Natomiast pod względem
czasu ekranowego na pewno jest postacią główną, tak samo jak Furiosa, z którą
się uzupełnieniają.
Skoro o Furiosie mowa, to i
czas na wątek kobiecy. Oczywiście „ładunek”, czyli piękne nałożnice
Nieśmiertelnego Joe, ma lśnić urodą i stanowić kontrast dla tłumów dziwolągów i
zdeformowanych twarzy. I aktorki-modelki wywiązują się dobrze z tego prostego
zadania. Aktorsko błyszczy zaś Charlize Theron. Jej gra jest wyważona, emocje i
bagaż cierpienia potrafi zaprezentować samymi oczami. Wystarczy w nie spojrzeć,
by zrozumieć tą postać. Furiosa posiadła także moc filmową dotychczas
zarezerwowaną przez mężczyzn. To ona pcha ciężarówkę z błota. To ona trafia z
karabinu w cel, którego nie mógł trafić Max, przy okazji opierając broń na jego
ramieniu. Nie da się nie zauważyć feministycznego wydźwięku, ale też nie jest
on nachalny. Wracając na chwilę do aktorów to Nicholas Hoult kolejny raz po "Warm bodies" potwierdził, że świetnie wypada, gdy ma na sobie blady makijaż.
Cóż „Mad Max’a: na drodze
gniewu” trzeba po prostu koniecznie zobaczyć. To jeden z najlepszych filmów
2015 roku. Do kina marsz!
OCENA(1-5):
4
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz