Kryptonim
U.N.C.L.E (The Man From U.N.C.L.E)
USA
– 2015 r.
Reżyseria: Guy Ritchie
Powtórzę to
co pisałem już przy okazji recenzji „Agentki”. W obecnym roku hurtowo
wprowadzane do kin są produkcje spod znaku kina szpiegowskiego. Mamy nie tylko
pastisze („Agentka”, „Kingsman”, „Kryptonim U.N.C.L.E”), ale i kolejną część
przygód Jamesa Bonda („Spectre”), „Most szpiegów” Spielberga czy nawet remake
„Hitmana”. Dla mnie bomba, bo na takich filmach zawsze dobrze się bawię. I nie
inaczej było na najnowszym filmie Guya Ritchiego „Kryptonim U.N.C.L.E.”.
„Kryptonim U.N.C.L.E” to wysokoenergetyczny
koktajl, w którym proporcje humoru i akcji są podane w dobrze dobranych
proporcjach. Fabuła może jest prosta i angażuje dosyć opieszale, ale te
słabości są dobrze zamaskowane wymienionymi wcześniej składnikami oraz czarem
lat 60-tych. Tym co buduje sukces filmu jest właśnie wybitnie przedstawiony
klimat retro. Składają się na niego świetnie dobrana muzyka, zdjęcia oraz scenografia
i stroje. Na pewno nie jest to tak dosadny pastisz przygód 007, jak „Agentka”,
ale czuć w filmie Ritchiego ducha starych Bondów, który jest w końcu
protoplastą serialowego pierwowzoru „Kryptonimu U.N.C.L.E”.
Sukcesu nie
byłoby również, gdyby nie dobre wybory castingowe. Tercet Cavill-Hammer-Vikander
bezdyskusyjnie połączyła aktorska chemia. Z uśmiechem na ustach oglądamy jak
obaj szpiedzy jednocześnie współpracują i rywalizują ze sobą. Są w tym zarazem uroczo
niezdarni, jak i pomysłowi. Ubolewać należy więc, że Armie Hammer (Ilya) jest
tak niedoceniany w Hollywood, gdyż jest to jego kolejny dobry występ. Henry
Cavill (N. Solo) nie jest wybitnym aktorem, ale sprawdza się w rolach dostojnych,
szarmanckich elegancików. Natomiast Alicia Vikander znana jest z lepszych
występów("Ex Machina"), ale nawet w przeciętniejszych i mniej wymagających występach posiada
tyle uroku, że ciężko oceniać ją negatywnie. Dobry epizod zalicza siwiejący
Hugh Grant, a ciekawostką w jednej scenie jest dobrze zakamuflowany David
Beckham.
„Kryptonim
U.N.C.L.E” to zdecydowanie dobra rozrywka, której niedostatki fabularne
rekompensuje klimat i dobrze dobrani aktorzy. Wydaje mi się, że chyba jeszcze
nie jeden raz spotkamy się z Napoleonem Solo i Ilyą Kuriakinem. Może w formie
serialu? Bo siłą tego filmu nie są dolarochłonne sceny akcji (no, oprócz pościgu po Berlinie), a antagonizmy
między bohaterami.
OCENA (1-5): 3,5
serial na podstawie którego nakręcono film to była właśnie taka bardziej na luzie wersja przygód bonda (obok serialowego MI jeden z moich ulubionych serii lat 60 )i jak słyszę film tą atmosferę zachował bardzo dobrze
OdpowiedzUsuń